Duchowość
Anna Świderkówna
Słowo Boga -- słowem żyjącym

 

W Kościele istniało swego czasu niebezpieczeństwo, że słowo Boże, nauka Boża stanie się, owszem, świętym, ale sztywnym i martwym słowem. Kościół bowiem, który jest żywym ciałem Chrystusa, jest także instytucją ludzką i tej instytucji od czasu do czasu grozi skostnienie. Takie niebezpieczeństwo istniało w Kościele przed Papieżem Janem XXIII. Wybór tego papieża nazwano "przymusowym lądowaniem Ducha Świętego". Duch Święty rzeczywiście zadziałał w owym czasie dzięki nowo obranemu Ojcu Świętemu i Soborowi Watykańskiemu II. Było to tak, jakby ktoś otworzył drzwi i do bardzo szczelnie zamkniętego dotąd pomieszczenia wleciał wiatr. Ten wiatr Ducha sprawił, że na słowo Boże spojrzano inaczej, nie jako na słowo martwe, zamknięte, ale jako na słowo żywe, a ściślej mówiąc -- "słowo żyjące".

 
Słowo Boże i świat żydowski

Jak świat, w którym żył Jezus, rozumiał słowo Boże? W odpowiedzi na to pytanie pomoże nam fragment z opisu męczeństwa św. Szczepana zamieszczonego w Dziejach Apostolskich. Szczepan wygłaszając swoją wielką mowę bezpośrednio poprzedzającą jego ukamienowanie mówi, że gdy Mojżesz znajdował się na górze Synaj, przyjął od Boga słowa żyjące, by przekazać je innym. Biblia Tysiąclecia używa w tym miejscu zwrotu słowa życia (por. Dz 7,38b), wierniejszym przekładem jest jednak zwrot "słowa żyjące".

Żydzi zawsze bardzo dobrze wiedzieli, że słowo Boga jest słowem żyjącym. Warto tu przypomnieć, że to, co Kościół uczy o wzajemnej roli Tradycji i Pisma Świętego, odziedziczyliśmy w jakiejś formie po faryzeuszach. W kwestii interpretacji słowa Bożego istniała bowiem różnica między faryzeuszami a saduceuszami. Saduceusze to byli tacy "protestanci przed Lutrem".Hasło Lutra brzmiało: Sola scriptura (a więc liczy się tylko to, co jest zapisane w Piśmie Świętym). Podobnie także i saduceusze trzymali się tylko tego, co było w Piśmie (dla nich znaczyło to przede wszystkim: w Pięcioksięgu, który Żydzi nazywają Torą) i odrzucali póżniejsze pisma i interpretacje. W przeciwieństwie do nich faryzeusze wierzyli, że Mojżesz na Synaju otrzymał znacznie więcej, niż to, co zostało spisane w Torze, przekonani, że jest Tora pisana i Tora ustna. Wyraził to zresztą jeden z późniejszych rabinów stwierdzając, czym jest Tora: "Tora to interpretacja Tory". W tych słowach zawarte jest jedno podstawowe przekonanie: słowo Boże nie może być nigdy słowem martwym, słowem zamkniętym.

Warto w tym miejscu odwołać się do Księgi Powtórzonego Prawa. Najstarsza część tej księgi powstała w VIII wieku przed Chrystusem, lecz narastała jeszcze w VII wieku przed Chrystusem. Było to już 600 lat po śmierci Mojżesza, tymczasem znajdujemy w niej mowy skomponowane tak, jakby wygłaszał je Mojżesz. Nie znaczy to jednak, że Mojżesz rzeczywiście je wypowiedział. Twórca historiografii naukowej, Tukidydes, wielki historyk grecki z końca V w. stwierdza wprost, że on mów nie mógł zapisać dokładnie tak, jak były wygłoszone, wobec tego pisał je tak, jak to najlepiej odpowiadało okolicznościom. To samo robili autorzy Księgi Powtórzonego Prawa.

Otóż w Księdze Powtórzonego Prawa Mojżesz, przypominając Przymierze zawarte na Synaju, mówi: Nie zawarł Pan tego przymierza z ojcami naszymi, lecz z nami, którzy tu dzisiaj wszyscy żyjemy (Pwp 5,3).

 
Waga interpretacji

Zarówno więc Żydzi z czasów Jezusa, jak i dzisiejsi wierzący rozumieją, że słowo Boże nie zostało zamknięte. Ono zwraca się do nas dzisiaj, ono jest żyjące. Trzeba je więc interpretować, odczytywać na nowo. Ale tutaj bardzo ważna uwaga! To nie my mamy interpretować to słowo tak, jak się nam podoba. Postępując w ten sposób, moglibyśmy dowolnie wyrwać zdanie z Pisma Świętego i dowolnie je zastosować. Jeżeli przypomnimy sobie scenę kuszenia Jezusa na pustyni, zobaczymy, że szatan, kusząc Jezusa, cały czas posługuje się słowem Bożym. Zawsze więc można dowolnie wykorzystać słowo Boże. Zabezpieczeniem przed taką dowolnością jest wierność nauce Kościoła.

Kościół uczy dzisiaj, że, odczytując słowo Boże, trzeba przede wszystkim próbować zrozumieć, co autor biblijny chciał powiedzieć i, wychodząc od tego, iść dalej, to znaczy wysnuwać wnioski, co to znaczy dla nas dzisiaj. Tak np. przypowieść o synu marnotrawnym wtedy, gdy została spisana przez św. Łukasza, odczytywana była przede wszystkim na dwóch poziomach. Na pierwszym syn starszy oznaczał faryzeuszy, którzy oburzają się na Jezusa zajmującego się ludźmi odrzuconymi na margines społeczeństwa, tymi, których Prawo uważa za nieczystych. Ale na poziomie wczesnego Kościła w starszym synu widziano synagogę, która odrzuciła chrześcijaństwo.

Odczytując Ewangelię o synu marnotrawnym na tych dwóch poziomach trzeba jednak pamiętać, że jest ona równocześnie skierowana do każdego z nas. Każdy z nas może się w niej odnaleźć: czy to w starszym synu, który nie potrafi docenić tego, co mówi Ojciec: Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy (Łk 15,31), czy to w osobie synu młodszym. W jego postaci możemy się odnaleźć nie tylko wtedy, gdy popełniliśmy coś bardzo złego i nie mamy odwagi wrócić, ale też wtedy, gdy się nam wydaje, iż na to, żeby naprawdę służyć Bogu, trzeba jakiejś wielkiej miłości. A przecież młodszy syn wraca do Ojca nie z miłości, ale dlatego, że po prostu jest mu źle. Wracaa, bo jest głody. I nikt nie powiedział mu w domu Ojca: "Jak trwoga, to do Boga".

 
Miejsce dla Ducha Świętego

A więc w słowie Bożym ukryte jest znacznie więcej niż to, co rozumiał autor biblijny, który kiedyś to słowo spisał. Powiem jeszcze jedno -- coś co wynika z doświadczenia mojej ponad trzydziestoletniej współpracy z księdzem Janem Twardowskim. Często oboje stajemy całkiem bezradni wobec jakiegoś ewangelicznego tekstu . Wydaje się nam, że nic nie wyjdzie z jego lektury, że na jego podstawie nic nie można będzie ludziom powiedzieć oprócz tego, że np. Jezus uzdrowił jeszcze jednego trędowatego. Bardzo często zdarza się jednak, że jeżeli pochylamy się nad tym tekstem we dwoje, coś się raptownie otwiera, odnajdujemy jakieś nowe, zadziwiająco aktualne znaczenie słów Jezusa.

Bywa, że często krytykujemy kazania i muszę przyznać, że ja jestem w tym pierwsza. Rozumiem jednak w tej chwili, jak trudno jest kapłanom powiedzieć coś nowego, jeżeli co roku, przez wiele wiele lat powracają te same sceny z Ewangelii. Ale w takiej właśnie sytuacji czytając Biblię, trzeba się otworzyć na Ducha Świętego. Jeżeli to potrafimy zrobić, wtedy pojedyncze słowa i zdania okazują się studnią bez dna. Trzeba więc zawsze pamiętać o tym, że słowo Boże, chociaż zostało zapisane przed wiekami, zawsze zwraca się do mnie dzisiaj.

Anna Świderkówna

 

Profesor Anna Świderkówna wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego jest filologiem klasycznym, wybitnym historykiem świata pogańskiego ostatnich trzech wieków przed narodzeniem Chrystusa, autorką licznych artykułów i książek. W ostatnich latach przedmiotem jej pracy naukowej stało się Pismo Święte. "Teraz, pod koniec mojej kariery uniwersyteckiej piszę tylko o Piśmie Świętym i mówię tylko o nim, gdyż tak wielkie jest zapotrzebowanie" -- mówi profesor Świderkówna, autorka m.in. "Rozmów o Biblii" i "Biblii w świecie greckim".

Zarówno powyższy tekst, jak i artykuł "Od ewangelii do Ewangelii" stanowią zapis konferencji wygłoszonych podczas sesji poświęconej Biblii przeprowadzonej przez prof. Świderkównę w Centrum Formacji i Kultury Chrześcijańskiej w Krakowie w 1996 roku.

Artykuł ukazał się w Zeszytach Odnowy w Duchu Świętym  (wydawnictwo m).

 

 


początek strony
(c) 1996-1999 Mateusz