Czytelnia |
WOJCIECH JĘDRZEJEWSKI OP
Co jakiś czas największe dzienniki drukują alarmujące raporty dotyczące stanu młodzieży. Statystyki opisujące stopień przestępczości, coraz niższy próg wieku rozpoczynania niedojrzałych kontaktów seksualnych, sięgania po alkohol czy narkotyki.
W tych samych dziennikach toczą się debaty dorosłych, którzy nawzajem komentują swoje opinie na ten temat. Uczciwość intelektualna — jako jedyne i absolutne kryterium — nakazuje przedstawienie racji najbardziej skrajnych stanowisk na dany temat, nie unikając przy tym tak znakomitej medialnie próby zdyskredytowania jednych przez drugich za pomocą spłycających żartów, kpin, upraszczających interpretacji.
Tą samą logiką „prezentacji stanowisk” kieruje się spora część dziennikarzy radia i telewizji odpowiedzialnych za programy mające na celu „dyskusję na temat”. Jeden z prowadzących program cieszący się dużą oglądalnością gotów był zaprosić do niego satanistę w kontekście morderstwa popełnionego na tym tle.
Chciałbym — jako duszpasterz młodzieży zwrócić uwagę na jeden fakt dotyczący percepcji przez nastolatków tego typu dialogu dorosłych. Jeżeli na jakiś temat się dyskutuje, to znaczy, że jest dyskusyjny, a co w następstwie oznacza, że np. palenie marihuany nie jest jednoznacznie złe. Podobnie z oglądaniem pornografii, poddawaniem się pożądaniu, piciem alkoholu. Niejednoznaczność sytuacji jest tym większa, że te same dzienniki, które drukują na przykład zatrważające raporty na temat alkoholizmu młodych zamieszczają obłudne reklamy alkoholu.
Cała ta sytuacja świadczy o wielkiej niedojrzałości dorosłych, którzy sami pogubieni moralnie, naznaczeni niejednoznacznością (iluż wśród zabierających głos w debatach we własnym życiu nadużywa alkoholu, poddaje się lubieżności, lubi zapalić jointa) nie potrafią przestrzec jednoznacznie przed złem mniejszych od siebie.
Dorośli na oczach młodych kłócą się ze sobą i mam wrażenie, że wielu z nich po prostu histerycznie broni możliwości pogrzeszenia sobie raz na jakiś czas (i żaden fanatyk, nie będzie mi tego utrudniał). Broniąc tej swojej „możliwości” popadają w bezrozumność i zaślepienie. Z horyzontu ich myślenia znikają „mali”, którzy jednak mają na tyle przenikliwości, że potrafią dostrzec, że wcale nie chodzi o nich.
Nie piszę tego, aby potępiać kondycję moralną dorosłych, niezdolnych do stanięcia z tego powodu mocno po stronie dobra młodych. Ale musimy sobie zdawać sprawę, że nasze dyskusje rozmywające problemy nie są uczciwe i nie są bezstronne. Stanowisko jakie zajmuje konkretny człowiek bardzo mocno zależy od jego życia. Rozwiedziony, na przykład po raz kolejny dziennikarz musiałby mówić przeciwko sobie, gdyby chciał bez relatywizowania zrobić program o tym, że niewierność i przelotne związki niszczą człowieka. A może stać nas na takie komunikaty — uczciwe egzystencjalnie, a nie tylko w specyficznie rozumiany sposób — intelektualnie: doświadczam na sobie, że alkohol niszczy moje życie, przez niewierność rozwaliłem rodzinę, uciekam w upojne stany od przerastających mnie trudności.
Zadaniem dużych jest troszczyć się o małych. Na tym polega dorosłość. Czy jest jeszcze na nią miejsce w mediach?
Żyjemy w smutnym zapętleniu, które — gdyby nie Boża Opatrzność — musiałoby doprowadzić tę cywilizację do śmierci na wskutek uduszenia. Dorosłe społeczeństwo jest naznaczone wielką niedojrzałością, która pozbawia młode pokolenie atmosfery niezbędnej do normalnego wejścia w samodzielne życie. Trujące i odtlenione powietrze tej atmosfery jest wynikiem wielkiego kryzysu dorosłości: przestała być ona — na przerażającą skalę — przestrzenią bezpieczeństwa i oparcia dla „małych”. Zamiast tego przygniata i rodzi poczucie bezradności, wyrażające się już nawet nie w zwyczajnym buncie co w jej udramatyzowanej wersji jaką jest politowanie.
Dzieci i młodzież przytłacza słabość, nieodpowiedzialność i zło czynione na ich oczach przez „dużych”, w których szukają siły rodzącej nadzieję oraz radość własnego odnajdywania się w świecie. Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu lepiej byłoby lepiej uwiązać kamień młyński i wrzucić go w morze (Mk 9, 42). Gdybyż chociaż tak się miały sprawy, że zło i zwyciężająca słabość były nazwane po imieniu. Miara zgorszenia powiększa się tym bardziej, im więcej w otaczającej nas atmosferze niewierności, egoizmu, tchórzostwa pojawia się kłamliwych usprawiedliwień, rozmywania odpowiedzialności. Dorośli gorszą „małych” swoimi grzechami, a dobijają leżących na ziemi brakiem skruchy i otwartego przyznania się do winy. Gorszą niezdolnością do nawrócenia i pracy nad sobą. Kiedy ojciec odchodzi z domu z inną kobietą — łamie dzieciom kręgosłup. Gdy potem stara się wprowadzić je w znajomość ze swoją nową partnerką w „normalne” przyjacielskie relacje kopie leżących na ziemi.
Świat w którym dzieci nie mogą być dziećmi rodzi społeczeństwo niedojrzałych dorosłych. Na tym polega tragiczna pętla. W pewnym momencie „ustabilizowany” życiowo mężczyzna czy kobieta przypomina sobie o nie przeżytym czasie dzieciństwa. Odzywa się przyklepana niemożność beztroskiej zabawy i ciekawość nowych wrażeń odkrywanych pod okiem asystujących tym przygodom rodziców. I nagle zaczyna się mroczne odzyskiwanie utraconego czasu. Stary musi się wyszumieć, zabawić, poeksperymentować i poszukać z niepohamowaną ciekawością nowych doznań. Ten sam człowiek, który zachowuje się nienagannie w pracy, w drugim życiu wynaturza się w nieodpowiedzialnego dzieciaka hołdującego najgłupszym pomysłom i żądnego beztroskiej zabawy. Inni dorośli do końca życia trzymają fason — nieszczęśliwi i unieszczęśliwiający swoim smutkiem noszonych masek.
Zdrowe dziecko umie płakać, kiedy nie jest mu dobrze, kiedy jest smutne i gdy zostanie przyłapane na złym zachowaniu, którego żałuje. Żeby odświeżyć tę cywilizację nie wystarczą łzy płynące w gabinetach psychoterapeutów. Łzy budzących się z uśpienia poranionych dzieci. Potrzeba, żebyśmy zapłakali przed Jedynym Dorosłym, który wybawia nasze życie z grzechu i egoizmu. Żebyśmy wtulili się w ramiona Ojca, który wprowadza nas w umiejętność ofiarowania siebie innym, z pełnią fantazji i radości.
o. Wojciech Jędrzejewski OP
na początek strony © 1996–2000 Mateusz |