Czytelnia
Życie wieczne
Z Wojciechem Jędrzejewskim OP rozmawia Konrad Rogowski

 

Po co Bogu życie wieczne?

To takie samo pytanie, jak: po co Panu Bogu człowiek i świat? Odpowiedź Kościoła jest prosta -- ponieważ kocha i chciał się podzielić swoim życiem. A jeżeli chciał, to nie na moment, lecz na zawsze.

To dlaczego podzielił nasze życie na dwa okresy, na ten "tu i teraz" i na ten poza czasem?

Hm... Jest taka opinia teologiczna, że gdyby człowiek nie zgrzeszył, swoim pierworodnym upadkiem, to nie musiałby umierać...

Ale...

...ale to nie znaczy, że nie byłoby przejścia w radykalnie inną rzeczywistość, rzeczywistość przebóstwienia przekraczającego szczęście raju w sposób zupełnie niewyobrażalny. Po grzechu pierworodnym ten moment przejścia obciążony został dramatem śmierci. Śmierć biologiczna przypomina nam o naszej śmierci duchowej, z której wyzwala nas Chrystus. Moment przyznania się do duchowej agonii to początek wyzwolenia i właśnie początek nowego życia już tu, w życiu doczesnym. To zalążek życia wiecznego.

Mówi Ojciec, że to "opinia teologiczna". Są więc i inne.

To jest dość powszechnie wyznawana opinia. Tyle, że Pismo Święte nic nie mówi o tym, co by było, gdyby nie doszło do grzechu pierworodnego. Przejście w inną rzeczywistość wynika jednak z logiki Bożej miłości. Życie na ziemi, choćby rajskie, pozbawione tych wszystkich kłopotów wynikających z grzechu, nie jest jeszcze życiem w pełni bliskim Bogu -- jedynym źródle naszego szczęścia.

Żal księdzu ludzi, którzy umierają?

Często jestem postawiony wobec smutku tych, którym umierają bliscy. Nigdy nie rodzi się we mnie chęć przemądrzałego strofowania -- jak możecie się smucić, skoro istnieje życie wieczne. Ich smutek to zawsze dowód, jak bardzo kochali. Ostatnio miałem dwukrotnie taką sytuację, że proszono mnie, bym powiedział coś o zmarłej osobie. Sięgałem po kartkę i długopis, żeby coś zanotować, ale było to niepotrzebne, bo te opowieści bliskich o zmarłej osobie były tak niezwykłe, miały taką intensywność, że ona i mnie się udzieliła. Mówię potem o tej osobie, jakbym ją rzeczywiście znał. I mówię, że to życie, które tu na ziemi rozkwitło, trwa. W jednym ze swoich esejów w "Przydrożnym piesku" Miłosz pisze o takim zupełnym oddzieleniu tych dwóch rzeczywistości, doczesnej i wiecznej, przynajmniej we współczesnej mentalności religijnej. Ten drugi świat wydaje się tak bardzo odległy... Jeśli rzeczywiście tak się dzieje w mentalności chrześcijan, to jest to wielki dramat. Św. Paweł pisze, że jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, jeżeli nasze nadzieje dotyczą tylko tego kawałka "ziemskiego" bytowania, to jesteśmy żałośni, i już lepiej pogrążyć się w używaniu.

Jest jednak sporo ludzi określających się jako przejętych etyką chrześcijańską, ale nie wierzących w zmartwychwstanie, czy nawet w historyczność Jezusa. Zachowują się inaczej niż to Ojciec rysuje -- ani to hedonizm, ani mocna wiara.

Waga zwątpienia w życie wieczne jest ogromna. Ktoś, kto myśli o życiu wiecznym bez przekonania, ten już dziś nie otwiera się na pokłady mocy duchowej przekraczające ziemską witalność, doczesne bytowanie. Nie uznaje, że bije dla nas źródło Bożej łaski, którą pojmuje najwyżej jako łaskę doraźnie działającą w rozwiązywaniu konkretnych problemów. Owocuje to instrumentalnym traktowaniem wiary, nie jako wejścia na granicę dwóch światów i rosnącego pragnienia zgłębienia tajemnicy Boga.

Czy życie wieczne to nagroda za dobre sprawowanie?

Używajmy lepiej słów "dar" i "zaproszenie". O nagrodzie mówiło się w tradycji katechetycznej, używało się w teologii -- ale nie oznaczało ono kupieckiej transakcji -- w zamian za dobre uczynki Pan Bóg wpuści mnie do nieba; nie ma żadnej proporcji pomiędzy naszymi uczynkami, a darem życia wiecznego.

Pan Bóg za złe karze, za dobro nagradza -- tak mnie uczyli na religii. Czym nagradza, jeśli nie miejscem po drugiej stronie?

To sformułowanie mówi nam o tym, że grzech lub dobro w naszym życiu to są realne byty. Albo nas niszczą, albo wynoszą do innej rzeczywistości. Pan Bóg jest nie tyle prawodawcą, który opracował kodeks kar i nagród, jest Stwórcą. Ten porządek Bożej prawdy oznacza, że odchodząc od Boga obumieramy, zbliżając się do Niego, odżywamy.

Czy wolno więc księdzu powiedzieć: "Nie rób tego, bo umrzesz".

Oczywiście.

Przecież to straszenie.

To zależy, jaka jest intencja. Przepowiadanie jakieś prawdy z miłością -- nie rób tego, bo to się skończy źle dla Ciebie -- nawet jeżeli powoduje bojaźń czy lęk, ma przynieść ocknięcie się i jest normalne. Pewno, że bywało i bywa to traktowane socjotechnicznie, i to błąd. Na krótką metę strach może coś w człowieku obudzić, ale nie otworzy na Boga. Trwały wybór dobra może się odbyć tylko w warunkach wolności.

Nie wolno więc powiedzieć: rób dobrze, to spotka Cię życie wieczne. To przecież pęta ludzką wolność. Pogrzeszyłbym sobie, ale nie jestem głupi, do wygrania jest milion lat życia.

Ojciec Salij mówił, że to propozycja dla duchowych kretynów. My nie od razu odkrywamy wielkodusznie i z wdzięcznością te Boże kroki, zaproszenie do duchowego życia. Czasami tak się to zaczyna -- poprzez pewnego rodzaju ekonomiczne myślenie. To nie jest takie złe; złe byłoby świadome pozostawanie, a zwłaszcza utrzymywanie ludzi w przekonaniu, że to wystarcza. Ludzie powoli budzą się do odkrycia Bożej miłości. Często najpierw przez lęk -- co ze mną będzie?

Nie boi się ksiądz, że taka wizja Kościoła jako firmy ubezpieczeniowej obezwładnia Kościół? Chcąc nie chcąc jest instytucją odpowiadającą na ludzką potrzebę bezpieczeństwa?

Obiecując życie wieczne? Takie niebezpieczeństwo istnieje, ale -- jak mówi św. Paweł -- nie możemy nie głosić tego, cośmy usłyszeli. Biada temu, kto by nie głosił Ewangelii. Punktem wyjścia do głoszenia Dobrej Nowiny nie są spekulacje, ale Bóg wcielony. Konieczna jest pewna czujność, pamięć o tym, do kogo my mówimy -- ziarno pada na określoną glebę, czasem także pogańskich wierzeń czy przekonań. Ale skrywać Ewangelii nie możemy. To z serca Kościoła bucha prawda. Jak mówię młodym ludziom o miłości, to wiem, że część z nich pomyśli o łóżku -- czy w takim razie mam nie mówić o miłości? Pierwsza motywacja, żeby przyjść do Kościoła, żeby wziąć udział w duszpasterstwie itd. bywa bardzo różna. Nie można powiedzieć człowiekowi od razu: hola! Twoja motywacja jest pogańska... Oczywiście musi przyjść czas na korygowanie błędnych wyobrażeń, na ewangelizację głęboką. Czasem z ziarna rodzi się mutant i trzeba coś przyciąć, czegoś podsypać.

Dla wielu życie wieczne nie jest realne, tak jak nie są realne cuda.

Nie jest realne, bo nie odczuwamy, że ożywia nas Jezus Chrystus. Ktoś, kto nie odczuwa. Dla tego, kto odczuwa, jak budzą się do życia martwe dotychczas części naszej osobowości, życie wieczne nie będzie czymś zdumiewającym. To jak z prorokiem Ezechielem -- wchodzi do wody, która wypływa z samej Świątyni, woda sięga coraz wyżej i wyżej, aż w końcu prorok musi w niej popłynąć. Z drugiej strony prawdę o życiu wiecznym rozumieją bez trudu ci, którzy naprawdę kochają. Może dlatego wątpimy w życie wieczne, bo coś się między nami popsuło, mniej jesteśmy otwarci na trwałe, dobre związki. Rozmawiałem kiedyś z kobietą z domu starców. W szkole, w której się uczyła, nauczyciel strasznie się zakochał w nauczycielce. Ta zmarła wskutek jakiegoś wypadku, a on, chociaż był niezbyt religijnym człowiekiem, kazał wyryć na jej grobie: "Wierzę w życie wieczne". Jak to ujął Marcel -- miłość mówi, że musi być życie wieczne. Byłoby jakąś nielogicznością, gdyby jej nie było. To, co się wydarza między ludźmi i to, co się wydarza między Bogiem a człowiekiem ma taką dynamikę, to oddanie, które się przeradza w jedność... Ktoś, kto kocha, wie, że to nie może zostać przerwane. To nie tylko sprzeciw, ale i wołanie nadziei. Może ta hipotetyczność pojęcia "życie wieczne" wskazuje na kryzys naszych relacji, powierzchowność miłości, przyjaźni. Każdy chroni swoje terytorium i przez to nie smakuje tej tajemnicy miłości, miłości, która gdyby nie była wieczna, nie miałaby sensu.

 

 

 


początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz