Czytelnia
Wojciech Giertych OP

Panu Paszewskiemu w odpowiedzi
(o antykoncepcji)

 

Pan Andrzej Paszewski kończy swoje rozważania Wokół problemów regulacji urodzin, wyrażeniem troski o los małżonków chcących pozostawać w zgodzie z nauką Kościoła a mających poważne trudności z zaakceptowaniem tejże nauki odnośnie antykoncepcji. Jego troska o ludzi, którzy pragną żyć w zgodzie z nauką Kościoła, doprowadza go paradoksalnie do wysunięcia postulatu zmiany nauki tegoż Kościoła. Choć stwierdza on, iż nie widzi "możliwości zmiany stanowiska Kościoła w sprawie aborcji", to wydaje mu się, 'że jest to możliwe w sprawie antykoncepcji, nawet bez uciekania się do kompromisów moralnych". Zdaniem autora, jego artykuł miał możliwość takiej zmiany uzasadnić. W rzeczywistości, nie znajdujemy w artykule refleksji na temat specyfiki chrześcijańskiej moralności, ani też nie znajdujemy próby uzasadnienia dopuszczalności zmiany nauczania moralnego w Kościele, a znajdujemy jedynie omówienie trudności związanych z racjonalną argumentacją wysuwaną w obronie encykliki Humanae vitae. Artykuł odsłania sposób recepcji nauczania moralnego Kościoła u autora oraz nieuchronne trudności jakie się z tak wąską recepcją wiążą. Możnaby ten sposób podsumować stwierdzeniem: "Przyjmuję jedynie to co trafia do mego rozumu. Skoro wysuwana argumentacja mnie nie przekonuje, to Kościół powinien swe stanowisko zmienić!"

Jest w tym ujęciu pewna logika, ale brak jest wychwycenia tego co specyficzne dla Kościoła i Jego przesłania i misji. Nauczanie Kościoła odnośnie spraw moralnych nie jest li tylko głosem racjonalisty, opierającego się na żelaznych racjach logiki czy zaobserwowanych danych nauk szczegółowych. Głos Kościoła niesie w sobie o wiele bogatsze treści i o wiele bardziej wielopłaszczyznową rzeczywistość. Stąd recepcja tego głosu u człowieka wiary jest wrażliwa na sygnały pochodzące z głębszego poziomu niż poziom stanowiący teren obserwacji filozofa moralisty czy tym bardziej scjentysty.

Trudno obwiniać pana Paszewskiego czy wielu ludzi mu podobnych za niedostrzeżenie głębi zawartej w przesłaniu Kościoła. Winę ponosi sam Kościół za wielowiekowe zwężenie i spłaszczenie nauczania teologów moralistów. Sobór Watykański II polecił odnowę teologii moralnej nie z racji jej wiodącej roli (to miejsce należy się Słowu Bożemu), ani też z racji jej uchwycenia tego co najbardziej zasadnicze (to miejsce należy się teologii dogmatycznej), ale po prostu dlatego, że teologia moralna ostatnich kilku wieków zostawiała bardzo wiele do życzenia. Nie oznacza to, że Kościół dawał błędne rozwiązania moralne, co by sugerowało brak asystencji Ducha św. Oznacza to jedynie, że sposób ujmowania nauczania moralnego przez teologów był zbyt jednostronny i niepowiązany z centralnymi prawdami wiary. Można postawić zarzut całej plejadzie teologów moralistów z czasów nowożytnych, iż zapomnieli, że teologia jest przede wszystkim nauką o Bogu. To zapomnienie, przetransferowane poprzez duszpasterstwo do serc i umysłów wiernych, spowodowało powszechne dziś przekonanie, że nauczanie moralne ogranicza się jedynie do wyłożenia moralnych powinności, powinności, które są jakoś wytłumaczalne językiem etyki filozoficznej, oraz co gorsza, są jeszcze wzmocnione dodatkową sankcją mającą swe źródło w objawionych przez religię powinnościach. Takie zawężone spojrzenie oczywiście wyzwala instynktowny sprzeciw.

Tymczasem, religia chrześcijańska bardziej mówi nam o tym co Bóg czyni, niż o tym, co my czynimy, a nawet więcej, mówi nam o tym, co Bóg czyni pomimo tego, co my w naszej głupocie i bezradności, czynimy. Nauczanie moralne, jeśli ma być wierne przesłaniu Ewangelii, w pierwszym rzędzie jest zwiastowaniem prawdy o Bogu, który nam się udziela, który bierze na Siebie nasze winy, który nas obdarowuje Swoją łaską, który nas uzdalnia do obcowania z Nim oraz z naszymi bliźnimi, jako z przyjaciółmi tego samego, kochającego nas Boga. Oceny praktyczne, dotyczące konkretnych działań, np. w dziedzinie seksualnej, jeśli będą pozbawione tego, nazwijmy mistycznego, odniesienia do żywego, udzielającego się Boga, choć w swej warstwie treściowej będą poprawne, to równocześnie będą zubożone o to, co w chrześcijańskiej moralności jest najcenniejsze: darmo dana, moc i miłość samego Boga.

Szczytem chrześcijańskiego wskazania moralnego nie jest prawo naturalne, poznawane z trudem również przez niewierzących filozofów, ani też starotestamentalny Dekalog. Szczytem jest prawo Ducha Św., które św. Tomasz z Akwinu określa mianem prawa nowego, prawa Ewangelii, czy też prawa miłości, lub prawa wolności. Mocą zasadniczą (id quod est potissimum)1 tego prawa nowego jest łaska Ducha Św., która jest udzielana darmo tym, którzy powierzają się Chrystusowi. Prawo nowe zatem jest zasadniczo niepisane, jest poruszeniem wewnętrznym Ducha Św., który uzdalnia do kochania Boga i kochania bliźniego ze względu na Boga. Zawiera prawo nowe również słowa spisane, czyli Ewangelię i w szczególności Kazanie na Górze oraz rozwijane przez wieki nauczanie Kościoła, które dysponują do wiary i ukierunkowują praktyczne wykorzystanie łaski Bożej. Głos nauczający Kościoła, naświetlający dylematy moralne zespala się zatem w jedno z tajemniczą łaską Bożą, która mu towarzyszy i wobec której ten głos pełni rolę służebną. Słowo i sakrament stanowią jedno. Posługa nauczająca Kościoła spotyka się razem z posługą uświęcającą.

Może się zatem ważyć Kościół na ukazywanie horyzontu etycznego, który jest niemożliwy do zrealizowania, bez pomocy łaski Bożej. Nie na darmo Pan Jezus mówi: "Beze Mnie nic nie możecie uczynić!" (J 15, 5), któremu odpowiada domyślne: "Ze Mną, możecie nawet góry przenosić!". Jan Paweł II zatem stwierdza:

Miłości i życia zgodnego z Ewangelią nie można pojmować przede wszystkim w kategoriach nakazu, ponieważ ich wymogi przekraczają ludzkie siły: stają się możliwe jedynie jako owoc daru ofiarowanego przez Boga, który uzdrawia i przemienia swoją łaską serce człowieka. 2

Katechizm Kościoła katolickiego ujmuje to lapidarnie: "To, co Bóg nakazuje, umożliwia On dzięki łasce". 3

Chrześcijańskie życie moralne nie realizuje się zatem jedynie w płaszczyźnie naturalnej, poznawanej i uzasadnianej przez goły ludzki rozum. Chrześcijańskie życie toczy się w ciągłej otwartości na towarzyszącą obecność łaski Bożej. Tej łaski nie można odczuć, nie można jej zmierzyć; ona w istocie jest tajemnicza. Nadaje to życiu chrześcijańskiemu wymiar misteryjny. Otwarcie się na Boga, dokonuje się poprzez praktycznie przeżywaną wiarę, która jest obcowaniem z tajemnicą. Życie we wierze jest ciągłą zgodą na prowadzenie przez Boga, prowadzenie, które nas swą ciemnością zaskakuje. Drogi Boże nie są drogami ludzkimi, i człowiek nieraz staje w życiu wobec wyrastających krzyży, które wymuszają wiarę. Przyjęcie przez wiarę krzyża, wiarę rozwija, do Boga więc przybliża, i bardziej otwiera na płodność łaski Bożej. Odrzucenie zaś krzyża jest odrzuceniem okazji podjęcia głębszego kroku - ku tajemnicy. Wiara i moralność, to nie dwie niepowiązane ze sobą rzeczywistości narzucające się z zewnątrz naszemu rozumowi i woli. Wiara i moralność są ze sobą organicznie złączone. Wiara jest praktycznym, umożliwionym przez dar łaski, przylgnięciem pokorą umysłu do Boga, i ten styk człowieka z Bogiem (natury z nadnaturą), wyzwala w człowieku działanie, w którym jest obecny Bóg. Cały dylemat tkwi w tym, by uwierzyć w nadprzyrodzony charakter naszej wiary, która umożliwia asymilację łaski. Dlatego też św. Paweł pierwszoplanowe znaczenie przyznaje "wierze, która działa przez miłość" (Gal 5, 6), a Sobór Watykański II poleca biskupom by powierzonym sobie ludziom głosili "wiarę, w którą należy uwierzyć i w obyczajach zastosować". 4

Perspektywa nadprzyrodzonego ubogacenia ludzkiego działania nie oznacza bynajmniej zanegowania naturalnej wartości dobrego działania, nawet wtedy, gdy ono jest podejmowane bez towarzyszącej wiary i łaski. Kościół szereg razy musiał odrzucać pesymistyczne wypowiedzi XVI-to i XVII-to wiecznych augustyników, którzy w dobrych czynach, wykonywanych nie w stanie łaski widzieli zawsze grzech. Uczynki dobre spełniane bez towarzyszącej łaski mają wartość naturalną. Ale, otwarcie się na Boga poprzez wiarę i towarzyszącą jej nadzieję i miłość, wynosi cały ludzki ethos na wyższy, teologalny poziom. Nadprzyrodzone życie Boże "wciela się" się w ludzkie działania, odniesienia, odczucia. Ma to bardzo praktyczne konsekwencje. Dar łaski nie rezyduje jedynie w woli, ale w całej ludzkiej osobowości i psychice. 5 Jest to fakt o kapitalnym znaczeniu. Sharmonizowanie razem dynamizmów cielesnych, w tym i seksualnych, z poziomem duchowym, rozumu i woli, oraz z poziomem nadnatury, wiary i łaski, jest możliwe. Uwierzenie w taką perspektywę kłóci się z odruchem ukształtowanym przez myślenie pozytywistyczne, dla którego "łaska" może być co najwyżej pojęciem, a nie nadprzyrodzoną rzeczywistością, realnie przylegającą do ludzkiej psychiki i wywołującą faktyczne ukierunkowanie cielesnych dynamizmów i namiętności. Przekroczenie tego intelektualnego oporu poprzez wiarę jest koniecznym warunkiem rozkwitu życia nadprzyrodzonego w całej osobowości.

Teologiczne spojrzenie na wszelkie ludzkie działanie, uwzględniające, znane jedyne z Objawienia, ubogacenie przez Boga ludzkiego ethosu, z konieczności wynosi dyskurs na temat chrześcijańskiej moralności poza poziom wyznaczony przez argumentację czysto racjonalną. Nie pojmie nauczania Kościoła na temat moralności chrześcijańskiej, a szczególnie na temat miłości małżeńskiej, ten kto tego faktu nie uwzględni.

Paweł VI ogłaszając w 1968 r. encyklikę Humanae vitae na temat antykoncepcji miał jasną świadomość służebnej roli swego nauczania wobec tajemniczego poruszenia Ducha św. Intuicja wiary podpowiadała mu, że niezmiennie od starożytności odrzucanie przez Kościół antykoncepcji jest wyrazem asystencji Ducha Św., wobec której on w swoim papieskim nauczaniu musi być posłuszny. To światło Ducha Św., domagające się posłuszeństwa wobec Magisterium Kościoła jest pierwotne. Wszelkie racjonalne próby uzasadnienia tego nauczania są wobec tego duchowego światła wtórne. W obronie nauki Kościoła odrzucającej antykoncepcje wysuwano w ciągu wieków różne racje filozoficzne czy psychologiczne. Dzisiaj wobec rozwoju nauk szczegółowych poszukuje się wiele dalszych racji wziętych z psychologii, biologii, socjologii, czy też filozofii, ale nie one wszystkie są decydujące dla nauczania Kościoła. Zwracając się w swej encyklice do kapłanów, Paweł VI stwierdza:

Rozumiecie przecież, że takie posłuszeństwo wiąże was nie tyle ze względu na racje, któreśmy wyżej przytoczyli, ile raczej ze względu na światło Ducha Świętego, którym cieszą się szczególnie pasterze Kościoła w nauczaniu prawdy. 6

Rozeznanie tego światła Ducha Św. nie było dla Pawła VI sprawą łatwą, zwłaszcza że komisja przygotowawcza, powołana jeszcze w 1963 r. przez Jana XXIII, a następnie rozszerzona przez samego Pawła VI, w swej większości wypowiedziała się za dopuszczalnością antykoncepcji. Jedynie dokument mniejszości podpisany przez czterech teologów, stanął w obronie tradycyjnej nauki. Autorzy dokumentu mniejszości stwierdzili, że kwestii nie da się rozstrzygnąć jedynie na gruncie filozofii. 7 U podstaw rozwiązania leży teologiczne rozumienie natury ludzkiego życia oraz ludzkiej płciowości. W sześć dni po ogłoszeniu encykliki Paweł VI podczas audiencji w Castelgandolfo z wielką szczerością odsłonił swoje bolesne uczucia, jakich doświadczał podczas przygotowania encykliki. Przede wszystkim czuł się przygnieciony ciężarem swej odpowiedzialności. Był w pełni świadom niezmiennej tradycji Kościoła i swych poprzedników, i widział rosnący wobec niej sprzeciw. Z bliska śledził prace Komisji, dyskusje teologów, wypowiedzi ekspertów i komentarze prasowe. Otrzymywał w tej sprawie wiele listów. Obawiał się własnej niewierności, że ulegnie wobec presji opinii publicznej, i równocześnie obawiał się, że wyda osąd, który zostanie przez wiele ludzi odrzucony. Długo się modlił, prosząc o światło Ducha Św., oddając swe sumienie do dyspozycji prawdzie. Rozważał światło Boże, wyjaśniające autentyczną ludzką miłość, istotę małżeństwa, godność osobistą małżonków, ich misję w służbie życia i świętość chrześcijańskiego małżeństwa. Sięgał do źródeł tradycji Kościoła, zestawiał razem racje i w końcu doszedł do nieodpartego przeświadczenia, że wierność wobec Ducha Św. przynagla go by zabrał głos, w taki właśnie sposób, w jaki to uczynił. 8

Otwartość na tajemnicze prowadzenie przez Ducha Św. nie jest przywilejem jedynie pasterzy, choć mają oni w tym względzie szczególną misję i odpowiedzialność. Paweł VI również wyznał iż wierzy w tajemnicze działanie Ducha Św. w sercach ludzi, których praktyczna wiara otwiera na prowadzenie Boże. Zwrócił się więc papież do kapłanów:

Drodzy synowie, pełni ufności przemawiajcie, uważając to za rzecz pewną, że Duch Święty wspomagając Urząd Nauczycielski Kościoła w głoszeniu prawdziwej nauki, jednocześnie oświeca wewnętrznie serca wiernych i zachęca ich do wyrażenia swego przyzwolenia. 9

Z mojego osobistego, niezbyt długiego doświadczenia pracy duszpasterskiej, muszę stwierdzić, że te słowa Pawła VI wyrażają wielką prawdę. Jedynie wiara w obecność Ducha Św. w sercach wiernych nadaje ewangelicznemu głoszeniu owocność. To jedynie w pierwszych latach kapłańskiej posługi wydaje się młodemu kapłanowi, że może błyszczeć własnym czarem, błyskotliwością swych argumentów i siłą przekonania. Z czasem przychodzi bolesne i oczyszczające doświadczenie konieczności ciągłej, wyrażanej przez wiarę i modlitwę, dyspozycyjności wobec Ducha Św. Przywoływanie wiarą Ducha Św. jako sojusznika, otwiera ludzkie serca i wyzwala w nich gotowość przyjęcia tajemnicy Bożej, bez względu na to, czy się mówi do rozbrykanych dzieci, czy do opornych intelektualistów, czy też do zaplątanych penitentów. Jest i też relacja w drugą stronę. Gdy wierni są rozmodleni, nastawieni na spotkanie z żywym Bogiem, wyzwalają oni u kaznodziei głębsze wnikanie w tajemnice Boże. Zupełnie inaczej głosi się Słowo Boże ludziom, którzy są wyczuleni na Boga i pragną poprowadzenia głębiej ku tajemnicy, a inaczej, o wiele trudniej, głosi się ludziom, którzy znaleźli się w kościele okazjonalnie (np. podczas ślubu czy pogrzebu) i nastawienia wiary w swym sercu nie wyrażają. W ramach akademickiego dyskursu dostrzeżenie fałszu w antykoncepcji jest trudne. Wymaga to zawiłych konstrukcji myślowych do których nie każdy jest zdolny. Natomiast w ramach oddania się Bogu w wierze i modlitwie, jak np. przy celebracji sakramentu pojednania, zgrzyt antykoncepcji jawi się z całą ostrością. Człowiek czysty, wyczulony na jakość miłości w obcowaniu z Bogiem, instynktownie czuje co czystość miłości kala. Ludzie się spowiadają z grzechów, o których nigdy z ambon nie słyszeli, ponieważ spotkanie z Bogiem - tajemnicze, realizujące się jedynie we wierze, w oddaniu Bogu w miłości - natychmiast ukazuje fałsz niektórych postaw i uczynków.

Wrażliwość na intuicję wiary w Kościele, oznacza, że nauczanie Kościoła nie jest jedynie produktem finalnym czy to samych intelektualnych poszukiwań, czy też osiąganych kompromisów. Duch współczesnego demokratyzmu podsuwa etykę proceduralną, opartą na opinii demokratycznie wybranej większości. Dokonujący się jednak w ciągu wieków rozwój doktrynalny w Kościele nie jest li tylko pasmem osiąganych kompromisów. To wewnątrz przeróżnych zakrętów dziejowych Kościoła, idąc niekiedy za głosem wybitnych świętych, ale jedynie jednostek, dokonywało się za asystencją Ducha Św. naświetlenie prawd zbawczych. Paweł VI nie był związany opinią większości, powołanej przez siebie ad hoc Komisji. Był związany prawdą, wobec której miał postawę sługi. Dlatego mógł w 1966 r. określić prace Komisji jako studium, a nie jako dubium. Kościół studiuje treści zawarte w regule wiary, ale w samą regułę wiary nie wątpi.

Czy to oznacza, że w rozgryzaniu trudnych dylematów moralnych człowiek ma się kierować postawą fideistyczną, nieufną wobec pytań i dociekań rozumu? Postawa "zamknij oczy i wierz!" jest niegodna człowieka, który rozum przecież otrzymał od Boga. Rozum niewątpliwie ma prawo stawiać pytania. Refleksja racjonalna wewnątrz wiary jest w pełni uprawniona. Wiara szuka zrozumienia. Reguła wiary stanowi jednak dla rozumu korektę. Chroni ona rozum zarówno przed pychą intelektualną jak i przed zawężonym spojrzeniem. Wszelkie badania zagadnienia antykoncepcji na gruncie biologii, medycyny, psychologii, socjologii, czy jeszcze innych nauk szczegółowych są w pełni uprawnione. Nie są one jednak w stanie dać ostatecznej odpowiedzi na pytanie etyczne. Może taką odpowiedź dać refleksja filozoficzna, pod warunkiem, że jest to refleksja takiej filozofii, która szuka najgłębszej celowości człowieka, jego życia, sensu i miłości, i wychodzi poza uwarunkowania postrzegane przez nauki szczegółowe. Ale w ostatecznym rachunku, nie na wnioskach tej filozofii opiera się głos Kościoła, ale na regule wiary, choć Kościół wierzy, że rozum ludzki też potrafi dochodzić do prawdy, tyle że nie rozum każdego bez wyjątku człowieka, i to się dokonuje z trudem i z domieszką błędu.

U podstaw chrześcijańskiego rozważania wszelkich dylematów moralnych, nie tylko z dziedziny pożycia małżeńskiego, ale również spraw społecznych czy gospodarczych, jest przyjęcie faktu obdarowania człowieka nadprzyrodzoną miłością. Bóg sam jest miłością (1 J 4, 8), i człowieka uzdalnia do udziału w nie ludzkiej, ale boskiej miłości. "Miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego (Rz 5, 5). Człowiek, który sam by na to nie wpadł, może żyć we wspólnocie z Synem Bożym (1 Kor 1,9). Chrystus nie traktuje nas jako sługi, ale czyni z nas swych przyjaciół (J 15, 15), przyjaciół, którzy uczestniczą w wewnętrzym życiu samego Boga. Ta więź z Bogiem, pogłębiana i rozwijana w ciągu życia, przenosi się na bliźnich. To nie tak, że człowiek kocha i Boga i kocha bliźniego. To ta sama miłość, będąca nadprzyrodzonym darem, która uzdalnia nas do kochania Boga, uzdalnia nas również do kochania bliźniego. Miłość caritas, będąca następstwem styku z Bogiem przez wiarę, staje się sprężyną nakręcającą całe życie chrześcijańskie. U człowieka, u którego życie nadprzyrodzone się rozwinęło, ostatecznym kryterium postępowania nie jest już tylko roztropność, ale właśnie ta nadprzyrodzona miłość - caritas.

Skoro dar Bożej miłości jest fundamentalnym darem, który istotnie naznacza wszelkie ludzkie relacje i działania, Kościół z konieczności troszczy się o to, by ten dar nie uległ wypaczeniu czy zepsuciu. Nie pojmie nauki Kościoła odrzucającej antykoncepcję, ten kto na tą boską, a zarazem wcieloną w ludzkie życie miłość, jest niewrażliwy. Odniesienie się w refleksji moralnej jedynie do idei moralnego ładu, jest pomysłem helleńskim. O wiele ważniejsza w dyskursie moralnym jest objawiona perspektywa biblijna, wrażliwa na żywego Boga, na Jego dary. Odrzucając antykoncepcje, Kościół bardziej niż na naturalny ład procesów fizjologicznych, uwagę kieruje na jakość miłości. A czyż pożycie małżeńskie nie jest szczególnym wyrazem miłości, szczególnym sposobem kochania bliźniego ze względu na Boga? Nie jest to jedyny sposób w jaki przejawia się nadprzyrodzona miłość bliźniego, ale jest to bardzo ważny, bogaty w znaczenie, sposób. Stąd, tak ważne jest zadbanie o to, by w tym wyrazie nie było zatrucia egoizmu. Natomiast w stosowaniu antykoncepcji jest moment egoizmu. Słusznie M. Rhonheimer doszukuje się w stosowaniu antykoncepcji analogii z wzajemną masturbacją.

W małżeńskim pożyciu jest odnowienie małżeńskiego przymierza. W momencie zawarcia związku małżeńskiego narzeczeni oddają się sobie nawzajem całkowicie i całkowicie się przyjmują. Nie znają oni swej przyszłości. Nie wiedzą co ich czeka, na jakie trudności ich miłość będzie narażona, ale w jednym momencie dają sobie całkowicie całą swoją nieznaną przyszłość, i to ich złożenie i przyjęcie daru jest przez Boga pobłogosławione. Chwila zawarcia małżeństwa wyraża bardzo istotny moment w życiu duchowym. Nadprzyrodzone życie łaski rozwija się w człowieku poprzez bezinteresowny dar z siebie. Łaska jest darem Bożym, ale rozwija się ona poprzez dar podejmowany z miłości. Na tym polega zasługa w życiu duchowym. Życie nadprzyrodzone jest darmo dane, całkowicie nienależne, ale dla swego rozwoju potrzebuje ono by zew łaski był podejmowany osobistymi aktami, w których decydującą rolę odgrywa miłość. Pożycie małżeńskie, w którym jest dar złożony z miłości, wyraża odnowienie małżeńskiego przymierza, i dlatego jest ono szczególnie uświęcające. Dar dawany z siebie, z miłości, potęguje miłość, wyzwala ofiarność. Dlatego ważnym kryterium jakości miłości jest pytanie czy kochający stają się w wyniku swej miłości bardziej ofiarni, bardziej zdolni do wyrzeczenia, do kochania. W tym rozwoju ofiarności w miłości jest źródło małżeńskiej płodności. Ofiarna miłość małżonków otwiera ich serce na przyjęcie potomstwa.

Stosowanie antykoncepcji stawia zaporę dla tego rozwoju miłości. W używaniu środków antykoncepcyjnych jest stwierdzenie: "Kocham ciebie, ale jest w tobie 'coś' co wykluczam a nawet nienawidzę i dlatego żądam aby to 'coś' było okaleczone, choćby nawet poprzez chemiczne zatrucie." To 'coś', co jest wykluczone w antykoncepcji, to zdolność do przekazywania życia, wspaniały dar Boży, wyrażający zachwyt Boga nad życiem. Bóg jest Bogiem żywym, i pragnie życia. Racją dzieła zbawczego podjętego przez Jezusa jest troska o to byśmy życie mieli, i to życie w obfitości (J 10, 10). Chwałą Boga jest żywy człowiek, człowiek w pełnym rozkwicie. Intuicja wiary postrzega w przekazywaniu życia, udział w radości stwórczej Boga. Dlatego encyklika Pawła VI określa przekazywanie życia słowem munus, które wyraża z zaufaniem powierzone przez Boga zadanie. 10 Podjęcie tegoż munus, w sposób bardzo konkretny i praktyczny ukazuje uczestnictwo człowieka w miłości Bożej, miłości, która jest ofiarna i płodna.

Może ktoś postawić zarzut, że przy stosowaniu naturalnych metod regulacji poczęć, też jest niebezpieczeństwo egoizmu, negacji płodności i wypaczenia miłości. Oczywiście, jest to prawda. Samo korzystanie z wiedzy na temat naturalnego cyklu płodności nie jest jeszcze gwarancją prawości i czystości miłości, choć okresowa wstrzemięźliwość wyrabia postawę ofiarną. Nie koniecznie jednak tak być musi. Pamiętam rozmowę z kobietą wiodącą bardzo rozwiązłe życie z wieloma mężczyznami. Postawiłem jej pytanie czy nie stosuje ona jakiś środków zabezpieczających przed ciążą. Odpowiedziała, że nie. Stosuje okresową wstrzemięźliwość, opierając się na naturalnym cyklu płodności. Z zawodu jest pielęgniarką, i dokładnie wie, kiedy u niej przypada okres płodny. W tym okresie unika kontaktów, a poza tym okresem wiedzie życie rozwiązłe. Samo stosowanie naturalnych metod regulacji poczęć jeszcze nie świadczy o prawdzie wzajemnych relacji, nie zwalnia z wysiłku włożonego w rozwój ofiarności, wierności i postawy daru w miłości. Natomiast, jak to Kościół postrzega, stosowanie antykoncepcji niewątpliwie przyczynia się, poprzez świadome wykluczenie płodności, do wyrabiania egoizmu.

 

Zasada nierozdzielności

Czy teza o egoistycznym charakterze rozdzielania obu znaczeń aktu płciowego w antykoncepcji (znaczenia jednoczącego i prokreacyjnego) jest tezą wypracowaną w Kościele na gruncie intuicji wiary i mistycznego doświadczenia udziału w nadprzyrodzonej miłości, czy też jest ona oparta na racjach filozoficznych? W świetle tego co powiedziałem wyżej, zdaje się, że jest to intuicja życia teologalnego, aczkolwiek podatna na wtórne uzasadnienia racjonalne. To uzasadnienie racjonalne może być poszukiwane na gruncie filozofii, ale jedynie takiej filozofii, która odważa się stawiać pytania o celowość, w tym pytanie o celowość składników ludzkiej natury. Filozofia, która pyta o celowość, w końcu pyta również o Absolut, o najbardziej podstawową przyczynę obserwowanego ładu i postrzeganej celowości. Pan Paszewski w swoim rozumowaniu zdaje się tego nie widzieć. Nie tylko nie postrzega teologicznego aspektu zagadnienia, ale na gruncie racjonalnym, uznaje jedynie podstawy biologiczne dla swego wnioskowania. Zastanawia się on czy zasada nierozdzielności znaczeń aktu płciowego "jest tylko filozoficznym założeniem, czy też ma biologiczne podstawy? Gdyby była tylko dowolnym założeniem filozoficznym, to nie warto byłoby się nią zajmować." Tymczasem pytanie o znaczenie, a więc o celowość, nie jest dowolną czyli arbitralnie bezpodstawną żonglerką słowną. Jest pytaniem metafizycznym a nie wyłącznie biologicznym, choć nie neguje ono wkładu obserwacji zjawisk biologicznych. Stawiając pytanie o celowość ludzkich działań uwzględnia się całego człowieka, w tym jego duchową, a nawet więcej, otwartą na nadprzyrodzone wzbogacenie, strukturę. Jedynie sfera biologiczna w człowieku jest porównywalna z szympansami, i to nie całkowicie, bo ta sfera biologiczna, jest sferą biologiczną nie szympansa ale człowieka, który ma rozum i wolę, który jest otwarty na Absolut (homo capax Dei). To wychylenie człowieka poprzez władze duchowe ku transcendencji, rzutuje również na jego biologię.

Uchwycenie zasady nierozdzielności znaczeń aktu płciowego może być ułatwione poprzez proste porównanie ze spożywaniem pokarmów. Opierając się nie tylko na wiedzy biologicznej, ale również na intuicji metafizycznej stawiającej pytanie: "Dlaczego?", możemy w akcie jedzenia dostrzec różnorodną celowość. Po pierwsze, spożywamy pokarmy w celu podtrzymania naszego organizmu przy życiu. To jest cel zasadniczy, dla każdego człowieka oczywisty. Nie jest to jednak jedyna celowość spożywania pokarmów. Jemy również dlatego, że jedzenie jest przyjemne. Jemy też dlatego, że spożywanie ma wymiar jednoczący, społeczny. Wspólnie spożyty posiłek wytwarza więzi międzyludzkie. Te celowości na siebie się nawzajem nakładają. Jedząc czasem nasza uwaga jest bardziej skupiona na wymiar jednoczący, społeczny, czasem jest bardziej skierowana na samą przyjemność jedzenia. Nie ma w tym nic dziwnego. Ale jeśli np. świadomie wykluczymy jedną celowość, dla wyeksponowania drugiej, taka praktyka od razu wyzwoli u nas instynktowny sprzeciw. Starożytni Rzymianie znali praktykę wymuszania wymiotów w celu przedłużania przyjemności jedzenia, wtedy kiedy organizm nie mógł już więcej pokarmów przyjmować. Jest coś szczególnie obrzydliwego w tak hedonistycznie poszukiwanej przyjemności jedzenia.

Odruch niesmaku jaki antykoncepcja zawsze w Kościele wyzwalała, ma swe źródło w podobnym hedonistycznym przestawieniu akcentów w akcie płciowym. Wszechobecny we współczesnej kulturze erotyzm, tak przeakcentowuje doświadczenie przyjemności seksualnej na niekorzyść płodności, że wrażliwość na egoizm ukryty w antykoncepcji u wielu ludzi gaśnie. Nie oznacza to jednak, że rozpoznanie upodlenia w egoistycznie przeżywanym seksie z czasem nie pojawia się. Czy wściekła niechęć wobec mężczyzn u radykalnych feministek, nie ma swego źródła właśnie w potwornym upodleniu, jaki niesie ze sobą egoizm antykoncepcyjnego seksu?

 

Integracja seksualna

Pan Paszewski zauważa iż "dopiero określone wychowanie i samowychowanie może doprowadzić do integracji popędu erotycznego, uczucia i odpowiedzialności w dojrzałą miłość." To prawda, choć możnaby podyskutować na ile trening samowychowawczy jest wystarczający dla osiągnięcia integracji psycho-seksualnej. Wypracowanie integracji seksualnej wymaga nie tylko wpływu wychowawców i własnych decyzji, ale nade wszystko pomocy Bożej. Doświadczenie uczy, że sfera seksualna szczególnie obnaża słabość człowieka i potrzebę oparcia się na łasce Bożej. Dopiero w kontekście pielęgnowanego życia duchowego, w którym jest stałe, pokorne obcowanie z Bogiem przez wiarę i podejmowanie z miłości ze względu na Boga prób właściwego życia, nabywa się stopniowo wewnętrzną wolność i dojrzałość.

Prawdą jest, że wielu ludzi nie podejmuje życia duchowego ani prób stopniowego integrowania swej osobowości, skutkiem czego do wewnętrznej wolności nie dochodzą, a ich aktywność seksualna bywa źródłem samodestrukcji. Jeśli stosują oni antykoncepcję, stanowi to może dla nich "czwartorzędny problem, o ile w ogóle taki problem dla nich istnieje". Z samego skonstatowania tego faktu nie wynika jednak, że Kościół miałby zmieniać swoją naukę na temat antykoncepcji. To że wielu ludzi z różnych przyczyn do integracji seksualnej nie dorasta, nie oznacza, że należy chwalić takie działania, które osiąganie integracji utrudniają. Jak zauważa Paweł VI:

Nie ulega wątpliwości, że rozumne i wolne kierowanie popędami wymaga ascezy, ażeby znaki miłości, właściwe dla życia małżeńskiego, zgodne były z etycznym porządkiem, co konieczne jest zwłaszcza dla zachowania okresowej wstrzemięźliwości. Jednakże to opanowanie, w którym przejawia się czystość małżeńska, nie tylko nie przynosi szkody miłości małżeńskiej, lecz wyposaża ją w nowe ludzkie wartości. Wymaga ono wprawdzie stałego wysiłku, ale dzięki jego dobroczynnemu wpływowi małżonkowie rozwijają w sposób pełny swoją osobowość, wzbogacając się o wartości duchowe. 11

Doświadczenie wykazuje, że choć okresowa wstrzemięźliwość, w założeniu zmierza do panowania i rozumnego pokierowania płodnością, z czasem prowadzi ona również do panowania nad płciowością, czyli do wypracowania integracji psycho-seksualnej.

Niezrozumiałe jest stwierdzenie pana Paszewskiego że "im więcej jest spontaniczności i mniej uwarunkowań, tym lepiej dla jednoczącej funkcji płciowości". Nie jest to takie oczywiste, ponieważ to nie w spontaniczności wyrażają się postawy autentyczne. Karol Wojtyła 12 wyróżnił postawy autentyczne i nieautentyczne. Postawy autentyczne, to solidarność i sprzeciw; postawy zaś nieautentyczne, to konformizm i unik. To właśnie tam gdzie jest zaangażowanie rozumu i woli w świadomym wyborze prawdziwie dobrego działania, to działanie wyraża wartość i prawdę. Jest ono wtedy autentyczne. U człowieka w którym dobre nawyki zostały świadomie wypracowane, wybór dobra staje się spontaniczny. Wartość działania nie tkwi jednak w samej spontaniczności, ale w prawdzie wybranego dobra. Można być spontanicznym w konformiźmie czy w uniku przed odpowiedzialnością, ale ta spontaniczność wcale nie nadaje działaniu wartości. Te same zasady mają odniesienie również do aktywności seksualnej. Zjednoczenie osobowe w pożyciu małżeńskim bynajmniej nie jest najgłębsze wtedy gdy jest ono tylko spontaniczne.

Przy kwestii integracji seksualnej, która pozwala na takie działanie, w którym rozum i wola wiodą prym, rodzi się pytanie o relację dynamiki emocjonalnej i cielesnej do sfery duchowej. Na ten temat jest pewna dwoistość w tradycji katolickiej. Analizując cnotę umiarkowania, św. Bonawentura uważał iż podmiot, czyli umiejscowienie tej cnoty znajduje się w rozumie i w woli człowieka. Natomiast, św. Tomasz z Akwinu, idąc za obserwacją Arystotelesa, umiejscawiał cnotę umiarkowania w uczuciach pędu do przyjemności. Oznacza to, w rozumieniu św. Tomasza, że cnota nie polega jedynie na ujarzmieniu ślepych dynamizmów cielesnych przez siłę woli. Cnota nie powinna się kojarzyć z pruderyjnym, wiktoriańskim towarzystwem, w którym dba się o poprawną zewnętrzną maskę i zakrywa się głęboko tłumione popędy złowrogiej natury. Dynamizmy cielesne są z gruntu dobre, nawet jeżeli niekiedy są one nieuporządkowane. Cnota polega na sharmonizowaniu wymiaru cielesnego z wymiarem duchowym w człowieku. Cnota umiarkowania i jej pochodna cnota czystości tkwią w cielesności człowieka, która to cielesność ma w swej strukturze naturalną skłonność do poddania się pod światło rozumu oraz kierownictwo woli. Cnota polega nie na tłumieniu, ale na wydobyciu w sferze cielesnej tej podatności na ukierunkowanie rozumu. W odróżnieniu od zwierząt, w człowieku jest strukturalna zgodność pomiędzy ciałem i duchem. Pokierowanie popędu seksualnego poprzez rozum i wolę ze względu na postrzegane wartości jest nie tylko możliwe, ale właśnie dla człowieka jest w pełni naturalne. Ponadto, otwarcie się przez wiarę na Boga, oświeca rozum światłem wiary, które ukazuje piękno prawdy sytuacji, a nadprzyrodzona miłość caritas wzmacnia ukierunkowanie woli, właśnie ku temu co jest prawdziwe i dobre. Życie nadprzyrodzona, wyrażające się w obcowaniu z Bogiem poprzez wiarę, niesie miłość najwyższego gatunku, która rzutuje na wszystkie odniesienia i wybory, w tym i działania seksualne.

Pan Paszewski zna argumentację filozoficzną, która zalicza do ludzkich czynów takie działania, "które są pod kontrolą rozumu i woli". Stawia natomiast pytanie: "Czy każdy stosunek płciowy spełnia te kryteria?" Pytanie oczywiście jest ważkie. Jeżeli przyjmie się bonawenturiańską koncepcję cnoty, sugeruje to iż kontrola rozumu i woli nad sferą uczuciową i erotyczną dokonuje się "na zimno". Czy nie jest to jednak w gruncie rzeczy, jakiś ochrzczony stoicyzm? Przy takim rozumieniu cnoty, wkład rozumu i woli jawi się jako siła kontrolująca czy też tłumiąca to co najbardziej pociągające i piękne. Głębsza jest jednak obserwacja Arystotelesa, którą powtarza św. Tomasz, stwierdzając iż władza rozumu i woli nad uczuciami nie jest despotyczna ale polityczna. Człowiek, znając swoje słabości, musi trochę ze sobą samym grać, zanim zaprawi się do takiego działania, w którym będzie łatwo i wytrwale obstawał przy tym co świadomie rozpoznaje jako właściwe. Czy to jest możliwe w sferze seksualnej? Czy każdy stosunek płciowy spełnia te kryteria? Gdyby przeprowadzono badania socjologiczne, to zapewnie wynik wykazałby oczywiście, że cnoty u ludzi jest niewiele. Ale to nas wcale nie dziwi. Wiele jest takich odniesień w pożyciu małżeńskim, w których dominuje sama namiętność, co okazuje się źródłem upodlenia a nawet i poniewierania. Ale czy takie zachowanie jest prawdziwą miłością? W starym, wydanym po Soborze Trydenckim Katechiźmie rzymskim, na którym proboszczowie przez wieki uczyli się duszpasterstwa, znajdziemy przytoczone mądre słowa św. Hieronima:

Mądry mąż winien kochać małżonkę, kierując się rozumnym osądem a nie samym afektem. Nad impetem swej pożądliwości niech panuje, aby na ślepo nie popadał w współżycie. Nie ma nic podlejszego od kochania żony jak cudzołożnicę. 13

Czy nie jest to piękne, jeśli uświadomimy sobie, że były całe pokolenia, w tym i wiejskich proboszczów, którzy otrzymawszy takie rady, via konfesjonał stawali w obronie godności ludzkiej, narażonej na seksualne upodlenie? Jeżeli jednak Kościoł ma na uwadze bardzo wniosły pułap miłości, to dlatego, że Kościół wierzy w uzdrawiającą miłość moc łaski, oraz Kościół zna doświadczenie takiej miłości małżeńskiej, która jest obrazem miłości Chrystusa do swej Oblubienicy, Kościoła. I taką miłość, otrzymaną od Boga, Kościół wiernym ofiaruje - i przed wypaczeniem tej miłości przestrzega.

Prawdą jest, że na pożycie małżeńskie mają niekiedy wpływ wszelakie uwarunkowania, zarówno zewnętrzne, jak i wewnętrzne. Obawy przed dzieckiem, wzajemne uprzedzenia, wzory zachowań pochodzące z pornografii, bariery psychologiczne, wszystko to rzutuje na współżycie i utrudnia czasem uwzględnienie wkładu rozumu i woli. O jakości jednak więzi międzyosobowej decyduje miłość, miłość, która jest troską o prawdziwie rozpoznane dobro osoby kochanej. W imię tej miłości, można wyrastać ponad uwarunkowania. Można również podejmować taki szczególny czyn ludzki, jakim jest powtrzymanie się od działania seksualnego, ze względu na prawdziwe dobro osoby kochanej. Miłość małżeńska wymaga i takiej zdolności. Podobnie rozumując, tłumaczy się narzeczonym wartość czystości przedmałżeńskiej. Motywem powstrzymania się od współżycia narzeczonych nie może być lęk przed seksem (bo seks jest czymś dobrym), ani też lęk przed karą Bożą (bo taki lęk jest i niezdrowy i nieskuteczny), a może nim być jedynie miłość, czyli wzajemna pomoc w nabywaniu dojrzałości, w uczeniu się zgrania popędu seksualnego z odpowiedzialną wzajemną troską - oczywiście za pomocą łaski Bożej. Ponadto, stosowanie okresowej wstrzemięźliwości w oparciu o obserwację cyklu płodności - jeżeli ta obserwacja jest przeprowadzona rzetelnie, co też wymaga rozumnego działania - wyzwala z bardzo bolesnego uwarunkowania, jakim jest lęk przed niezaplanowaną ciążą. Pożycie małżeńskie jest zbyt ważną dla małżonków sprawą, aby się miało odbywać w atmosferze lęku. Poznanie przez obojga małżonków cyklu płodności wyzwala z tego lęku i jest wyrazem wzajemnej miłości.

 

Mądrość Boża

Następny wątek rozumowania pana Paszewskiego, który wymaga ustosunkowania się jest jego interpretacja Bożej mądrości i Bożego prawa. Niewątpliwie, "powoływanie się w konkretnych sprawach, tam gdzie to jest wygodne, na Mądrość lub Wolę Bożą jest ryzykowne i zawodne, a historia Kościoła dostarcza na to wiele dowodów". Arbitralne wysługiwanie się hasłem "Wola Boża" dla wsparcia własnych ideologii jest formą wzywania imienia Pana Boga na daremno. Jest w człowieku łatwa pokusa uzasadniania wszystkich swoich poczynań stwierdzeniem Gott mit uns! Nie oznacza to jednak, że wysiłek ludzkiego rozumu nie potrafi dostrzec pewnego ładu w świecie, ładu, który wskazuje na mądrość stwórczą Absolutu. To właśnie na dostrzeżeniu tego ładu opiera się wszelka nauka. Leszek Kołakowski 14 wykazał, że przyjęcie "Jeśli Boga nie ma, to wszystko wolno" Dostojewskiego ma reperkusję nie tylko etyczne ale i poznawcze. Odrzucenie Absolutu wiedzie do odrzucenia prawdy, do odrzucenia istnienia wszelkiego ładu, w tym i tego ładu, który nauka z trudem i mozołem stara się poznać. Filozofia moralna dostrzega w człowieczej strukturze celowość oraz, co prawda zaburzony, ale jednak poznawalny ład, który nazywa prawem naturalnym. I znowu w tradycji katolickiej jest pewna dwoistość. Szkoła klasyczna, idąca za św. Tomaszem postrzega w prawie moralnym (a więc i w prawie naturalnym) wyraz Bożej mądrości, natomiast począwszy od XIV-to wiecznego nominalizmu jest w Kościele silny prąd woluntarystyczny. Oba spojrzenia są do pogodzenia, gdyż w Bogu nie ma sprzeczności i jej być nie może, więc Jego wola jest zgodna z Jego mądrością, ale te dwa ujęcia wyzwalają różne recepcje wskazań Bożych u nas. Jeśli prawo moralne jest odbierane woluntarystycznie, przy założeniu jeszcze, że może ono być nierozumne, wywołuje to u nas uzasadniony sprzeciw. O wiele zdrowsze jest postrzeganie śladów Bożej mądrości w obserwowanym w naturze ładzie.

Czy to oznacza, że potrafimy rozeznać naszym rozumem całą Bożą mądrość we wszystkich postrzeganych w naturze zjawiskach, a więc we "wszach, wirusie HIV, gradobiciu i powodzi"? Jest oczywiste, że rozum nasz nie potrafi rozgryźć całkowicie tajemnicy rządów Bożych. Jeżeli postrzegamy pewien ład, czy to w powtarzającej się sekwencji pór roku, czy to w cyklicznej płodności organizmu kobiety, co pozwala nam na bardziej zaplanowane i roztropne działanie, nie pretendujemy do pełnego zawładnięcia Bożą mądrością. Zresztą ograniczone możliwości wnikania w zamysł Stwórcy przez nasz rozum, przekonują nas, że mądrość filozoficzna jest dla nas niewystarczającym światłem. Ponad światłem naszego naturalnego rozumu otrzymaliśmy Boże Objawienie, które jest źródłem wyższej mądrości teologicznej. A ponad, a właście obok i niezależnie od mądrości filozoficznej i teologicznej, człowiek wiary jest wprowadzany w jeszcze trzecią mądrość będącą darem Ducha św. To dzięki tej duchowej intuicji, którą się cieszą niekoniecznie uczeni ludzie, perspektywa wiary pozwala dostrzec ukrytą Bożą mądrość w trudnych i niekiedy bolesnych i zaskakujących doświadczeniach. Ta mądrość nie inaczej niekiedy musi być nazwana, jak mądrością krzyża. Przyjęcie wiarą nie tylko prawd zawartych w Credo, ale i praktycznej tajemnicy, ukrytej w spadających na nas doświadczeniach, otwiera na prowadzenie Bożej mądrości. Gdy doświadczany Hiob, po długich rozważaniach i mącących w głowie sugestiach przyjaciół, przyjął wreszcie tajemnicze światło Boże, złożył on Bogu ostateczne wyznanie: "Dotąd Cię znałem ze słyszenia, obecnie ujrzałem Cię wzrokiem" (Job 42, 5). Dopiero w bólu krzyża dokonuje się głębsze doświadczenie Boga.

 

Roztropność duszpasterska

Wracając zatem do zasadniczego tematu naszych rozważań, nauczanie Kościoła na temat miłości małżeńskiej oraz szkodliwego na nią wpływu antykoncepcji, wymaga dla swej właściwej recepcji połączenia z inicjacją w doświadczenie duchowe żywego Boga. Chrześcijańskie nauczanie moralne nie może się ograniczyć jedynie do wykazu powinności. Potrzebne jest jeszcze wprowadzenie w usprawiedliwienie, czyli w uczynienie nas sprawiedliwymi, jakie się dokonuje przez wiarę w Chrystusa Zmartwychwstałego, który posyła nam swojego Ducha. Roztropność duszpasterska spowiedników i kaznodziei nade wszystko winna kierować do osobistego spotkania z Bogiem, a dopiero potem, w świetle ewangelicznych wskazań, winna naprostowywać moralne wypaczenia oraz przestrzegać przed zagrażającymi miłość wynaturzeniami. Oczywiście, nie zawsze duszpasterze świecą taką roztropnością. Znam jednego kapłana, który w swej poczciwości, jest święcie przekonany, że spowiadając każdą kobietę, winien przede wszystkim ją wypytać czy aby przypadkiem nie stosuje ona antykoncepcji, bez względu na to jakie grzechy ona wyznała, z jakimi problemami przyszła! Skoro takie jest jego przekonanie, domyślam się, że i tak postępuje w konfesjonale. Obawiam się, że niejedną osobę może takim podejściem zrazić a nawet i zranić. W duszpasterstwie trzeba trzymać się zasady, którą kardynał Newman nazwał "zasadą ekonomii". 15 Podobnie, jak w ekonomii zbawczej, Bóg stopniowo odsłaniał prawdy o Sobie, tak i duszpasterze, kierując się roztropnością, nie mają od razu całego chrześcijańskiego przesłania zrzucić na osobę, ale, wczuwając się w etap rozwoju danego człowieka, mają podprowadzać go bliżej, ku pełni życia Bożego. Nie ma w takiej stosowanej pedagogice fałszu, pod warunkiem, że nie stosuje się kłamstwa czy uniku. Na stawiane pytania trzeba odpowiadać prawdziwie. Jest jednak rzeczą normalną, że najpierw przekazuje się jedynie zarys najważniejszych zbawczych prawd, licząc na to, że z czasem ten zarys będzie wypełniony bogatszą treścią. W chrześcijańskiej moralności w pierwszym rzędzie należy ustawić relację do Boga, kierując uwagę na cnoty wiary, nadziei i miłości, które jako dane przez Boga uzdalniają do spotkania z Nim. Gdy ta wieź z Bogiem jest odpowiednio wzmocniona i okrzepła, wpływa to na cały ludzki ethos. Czy nie czasem duszpasterze zbyt łatwo zakładają dojrzałą wiarę i wrażliwość na duchową intuicję, a tymczasem obcowanie z Bogiem wymaga przede wszystkim wzmocnienia? Gdy w człowieku rozwinie się zażyłość z Bogiem, niektóre problemy moralne same się rozwiązują. Zdarza się też i pomyłka popełniana w odwrotnym kierunku. W rzeczywistość łaski i życia duchowego się nie wierzy, i wysuwa się jedynie argumentację filozoficzną, wziętą z prawa naturalnego, a rezygnuje się z inicjacji w prawo Ducha, w osobiste wsłuchanie w prowadzenie przez łaskę Ducha Św. Taki czysto racjonalny dyskurs nie przekonuje, a zarazem podtrzymuje nieco gnostyckie przekonanie, że wiarę mierzy się kryteriami wziętymi z tego świata, a tymczasem jest właśnie na odwrót: ten świat i jego dylematy mierzy się kryteriami pochodzącymi z wiary!

Roztropność duszpasterska skłania również aby nie wypowiadać się "jednym tchem" - jak to zdarza się według pana Paszewskiego w Polsce - o antykoncepcji i o aborcji. Jest pomiędzy nimi istotna różnica. W antykoncepcji nie ma zabijania istoty ludzkiej (chyba że za antykoncepcję uważa się mylnie środki poronne - co się czasem zdarza). Posądzanie jednak stosujących antykoncepcję o morderstwo jest poważnym nietaktem. Niemniej jednak, jest pomiędzy tymi działaniami pewna korelacja. Antykoncepcja, podobnie jak i aborcja wyraża zarówno nastawienie jak i działanie przeciwne życiu. Odruch chrześcijański instynktownie buntuje się przeciwko wszelkiemu targaniu się na życie oraz na zdolność przekazywania życia. Przytoczony przez pana Paszewskiego fragment Dekretałów papieża Grzegorza IX, - choć co prawda, sugeruje on raczej podstępne ubezpłodnienie niż dobrowolnie stosowaną antykoncepcję 16 - dobrze obrazuje sprzeciw zdrowego sumienia, które w życiu postrzega wielką wartość, a w bezpłodności widzi tragedię. Bardziej niż na moment niesprawiedliwości wobec zupełnie niewinnego płodu, na co dzisiaj jesteśmy wrażliwi, odsłania on przerażenie średniowiecza wobec odrzucenia płodności, które jawi się jako szczególnie potworny rodzaj wynaturzenia. 17

 

* * *

Czyż konflikt, którego jesteśmy świadkami, pomiędzy Kościołem, przekazującą życie Oblubienicą Chrystusa a obrażonym na płodność światem, nie wywołuje skojarzeń apokaliptycznych? "I stanął Smok przed mającą rodzić Niewiastą, ażeby skoro porodzi, pożreć jej dziecie." (Ap 12, 4).

Wojciech Giertych OP

 

1 Św. Tomasz z Akwinu, Sth., Ia-IIae, q. 106, art. 1.
2 Veritatis Splendor, 23.
3 nr. 2082.
4 LG, 25: fidem credendam et moribus applicandam.
5 Św. Tomasz z Akwinu, Sth., Ia-IIae, q. 68, art. 4: Sicut autem vires appetitivae natae sunt moveri per imperium rationis, ita omnes vires humanae natae sunt moveri per instinctum Dei, sicut a quadam superiori potentia.
6 Humanae vitae, 28.
7 zob. Pyle, L. Pope and Pill, (London, 1968), s. 280.
8 Tekst przemówienia Pawła VI w Acta Apostolicae Sedis 60(1968), s. 527-30: Il primo sentimento stato quello d'una Nostra gravissima responsabilit ... Vi confideremo che tale sentimeno Ci ha fatto anche non poco soffrire spiritualmente. Non mai abbiamo sentito come in questo congiuntura il peso del Nostro ufficio. Abbiamo studiato, letto, discusso quanto potevamo; e abbiamo anche molto pregato... Quante volte abbiamo avuto l'impressione di essere quasi soverchiati da questo cumulo di documentazioni...; quante volte abbiamo trepidato davanti al dilemma d'una facile condiscendenza alle opinioni correnti...; e, invocando i lumi dello Spirito Santo, abbiamo messo la Nostra coscienza nella piena e libera disponibilit alla voce della verit ...; e non abbiamo avuto dubbio sul Nostro dovere di pronunciare la Nostra sentenza nei termini espressi dalla presente Enciclica.
9 Humanae vitae, 29.
10 Humanae vitae tradendae munus gravissimum - bardzo doniosłe powierzone z zaufaniem zadanie przekazywania życia . Zob. Janet E. Smith, "The Munus of Transmitting Human Life: A New Approach to Humanae Vitae," The Thomist 54(1990) s. 385-428.
11 Humanae vitae, 21.
12 Osoba i czyn, (Kraków, 1985), s. 350-358.
13 l. 2, c. 8, a. 33.
14 Religion, (Fontana, 1982), s. 82.
15 Apologia pro vita sua, (London, 1964), s. 292-297.
16 Si aliquis causae explendae libidinis vel odii meditatione, homini aut mulieri aliquid fecerit, vel ad potandum dederit, ut non possit generare vel concipere vel nasci soboles, ut homicidia teneatur.
17 Podobnie cytowany przez p. Paszewskiego potrydencki Katechizm rzymski wyraża sprzeciw wobec negacji płodności w antykoncepcji i aborcji. Z tekstu łacińskiego bynajmniej jednak nie wynika, że utożsamia się antykoncepcję z morderstwem. Katechizm ten jedynie stwierdza, że ocenia się zarówno aborcję jak i antykoncepcję jako pochodzącą z tego samego niegodziwego spisku zabójców [czyli wrogów życia]. Wymieniając prokreację jako drugą rację aktu małżeńskiego (pierwszą jest zjednoczenie, wynikające z instynktu natury oraz nadziei wzajemnej pomocy) Katechizm stwierdza: Quare fit, ut illorum sit scelus gravissimum, qui matrimonio iuncti, medicamentis vel conceptum impediunt, vel partum abigunt: haec enim homicidarum impia conspiratio existimanda est (l. 2, c. 8, a. 13).

 

 


początek strony
© 1996-1998 Mateusz