Czytelnia

O. STANISŁAW ŁUCARZ SJ

Czy odpusty są potrzebne?

 

 

Jednym z najważniejszych znaków Roku Jubileuszowego, w który dopiero co wkroczyliśmy, jest odpust. Mówi o tym Ojciec Święty w bulli Incarnationis Mysterium inaugurującej Rok Jubileuszowy. Okoliczność ta skłania nas do zajęcia się problematyką odpustów, jako że są one od wieków sprawą kontrowersyjną i to nie tylko pomiędzy Kościołem katolickim a innymi Kościołami i wspólnotami chrześcijańskimi. Dość powiedzieć, że niektórzy liczący się teologowie katoliccy oczekiwali po Soborze Watykańskim II, że papież Paweł VI, ogłaszając Rok Święty 1975, wycofa się z tej praktyki będącej nie tylko kością niezgody między katolikami a protestantami, ale też i coraz mniej zrozumiałej dla samych katolików. Czymże więc jest odpust i czemu stał się sprawą tak kontrowersyjną?

Aby na te pytania odpowiedzieć, trzeba najpierw zdać sobie sprawę, że odpust należy do dziedzictwa teologicznego Kościoła Zachodniego zwanego też rzymsko–katolickim. Kościół Wschodni praktyki odpustów nigdy nie znał i nie stosował.

Od pierwszych wieków chrześcijaństwa zachodnia część Kościoła wyraźnie koncentrowała się na zagadnieniach moralnych i ich rozstrzyganiu. Podczas gdy herezje rodzące się w Kościele Wschodnim miały charakter dogmatyczny (arianizm, nestorianizm, monofizytyzm, ikonoklazm), to na Zachodzie zazwyczaj chodziło o kontrowersje natury moralnej (rygoryzm, pelagianizm, kwietyzm, jansenizm). Ta specyficzna wrażliwość Zachodu, ukształtowana poprzez rzymski jurydyzm, doprowadziła do powstania praktyk duszpasterskich nieznanych na Wschodzie. Jedną z nich są odpusty.

Odpust definiuje się w teologii jako pełne (odpust zupełny) lub częściowe (odpust cząstkowy) darowanie (odpuszczenie) kary doczesnej, jaką człowiek zaciąga na skutek grzechów. Jak więc widać odpust związany jest ściśle z pojęciem grzechu i praktyką pokuty. Same odpusty są owocem tejże praktyki w Kościele Zachodnim i nie są zrozumiałe bez jej przynajmniej ogólnej znajomości. W centrum kościelnej problematyki pokutnej stoi naturalnie fakt grzechu, który jest rzeczywistością również wewnątrzkościelną. Nie łatwo było Kościołowi pierwotnemu zaakceptować fakt, że w jego łonie są także ludzie grzeszący ciężko. Stąd też początki praktyki pokutnej w Kościele były trudne i pełne napięć.

Pierwotne chrześcijaństwo rozumiało grzech w kluczu biblijnym, czyli egzystencjalnie, jako zerwanie życiodajnej komunii z Bogiem i zarazem z Kościołem — Ciałem Chrystusa. Jeśli Kościół trwający w nauce apostołów był drogą życia, to grzech był drogą śmierci. 1 Toteż grzesznik traktowany był nie jako człowiek, który złamał prawo, ale jako zbłąkana owca, którą należy sprowadzić z powrotem na drogę życia. Zerwana więź z Bogiem i Kościołem wyrażała się zewnętrznie w wykluczeniu ze wspólnoty chrześcijańskiej. Grzesznik faktycznie sam stawiał siebie poza Kościołem i wykluczenie go było tylko tego faktu potwierdzeniem. Powrót do Boga i Kościoła był możliwy, ale nie dokonywał się za pomocą jakiegoś prostego rytu. Kościół stwierdzał, że, jeśli chrześcijanin przez lata całe przygotowywany się do Chrztu św. w katechumenacie, pomimo to popełnia grzechy ciężkie (za grzechy ciężkie, wykluczające z Kościoła i wymagające procesu pokutnego uważano w zasadzie trzy: odstępstwo od wiary, zabójstwo i cudzołóstwo), to powinien odbyć pewną drogę powrotu, jakby powtórzenie w jakimś stopniu katechumenatu, by znów wejść nie tylko formalnie, ale i sercem we wspólnotę z Bogiem i Kościołem. Taki okres pokuty trwał zwykle kilka lat i miał ściśle określony, etapowy przebieg. Kościół w tym czasie modlił się za pokutnika i pomagał mu Słowem Bożym w powrocie. Po ukończeniu procesu pokutnego, pokutnik był rozgrzeszany przez biskupa i z wielką radością przyjmowany oficjalnie do wspólnoty. Jak więc widać, w Kościele pierwszych wieków pokuta miała charakter przede wszystkim pedagogiczny i zmierzała do odbudowania zerwanej więzi z Bogiem i Kościołem. Nie miała ona charakteru kary za grzechy. Poświadcza to choćby Klemens Aleksandryjski — autor z końca II wieku, który twierdzi, że kary Boże [i kościelne] mają charakter zbawczy i wychowawczy, prowadzą dusze do nawrócenia i mają na celu skruchę grzesznika. 2

W wieku IV praktyka ta zaczyna powoli przeżywać kryzys. Kościół po edykcie mediolańskim (313) staje się coraz bardziej Kościołem masowym, zatraca się jego wspólnotowy charakter i pierwotna publiczna pokuta napotyka na coraz większe trudności. Stopniowo rodzi się praktyka pokuty indywidualnej, polegającej na wyznaniu grzechu przed kapłanem, który potem nakłada pokutę, a po jej wypełnieniu udziela rozgrzeszenia. Praktyka ta, choć z pewnymi oporami, 3 przyjmuje się z czasem w całym Kościele Zachodnim. Jednocześnie grzech zaczyna być pojmowany na sposób jurydyczny, a więc jako przekroczenie prawa i naruszenie zasad sprawiedliwości Boskiej i ludzkiej. Rodzi się tzw. pokuta taryfowa. Samo słowo taryfa wywołuje może zgrzyt w dzisiejszym uchu, nie chodziło tu jednak absolutnie o jakieś taryfy pieniężne. Po prostu z każdym grzechem związana była jakaś określona pokuta. Co więcej: powstają całe księgi pokutne, którymi posługiwali się spowiednicy, by nakładać odpowiednie pokuty, mające zazwyczaj charakter umartwienia i trwające bardzo długo. Np. za grzech zabójstwa należało pościć o chlebie i wodzie przez 10 lat, a za grzech cudzołóstwa lat 6. Ginie dawny pedagogiczny charakter pokuty, a pojawia się charakter jurydyczno–ekspiacyjny w rozumieniu kary, którą trzeba odbyć, aby przywrócić zniszczony przez grzech porządek i otrzymać rozgrzeszenie. Pokuty za poszczególne grzechy sumują się, granicząc niekiedy z możliwością wypełnienia i odsuwając człowieka na długie lata, a nawet dziesięciolecia od pełnego uczestnictwa w Eucharystii. Kościół w czasach głębokiego Średniowiecza jawi się na pierwszym miejscu jako wielka instytucja pokutna: narzędzie raczej Bożej sprawiedliwości niż miłosierdzia.

W wiekach XII i XIII ma miejsce bardzo ważny przełom, związany jest on z dwoma okryciami: jedno natury filozoficzno–teologicznej, drugie będące bardziej bezpośrednio tchnieniem Ducha. Pierwszym jest przesunięcie rozgrzeszenia sakramentalnego na czas przed odprawieniem pokuty, drugim zaś odkrycie odpustu. Umiejscowienie rozgrzeszenia przed wypełnieniem pokuty staje się możliwe dzięki dostrzeżeniu podwójnego skutku grzechu. Pierwszy skutek grzechu ciężkiego to zerwanie więzi z Bogiem i wejście w śmierć, w potencjalny stan potępienia wiecznego, a więc zniszczenie harmonii nadprzyrodzonej. Drugi zaś to zniszczenie porządku i harmonii w sobie samym i w świecie relacji międzyludzkich i to zniszczenie trwałe, niekiedy przekazywane z pokolenia na pokolenie.

Rozgrzeszenie sakramentalne odnosi się do pierwszego skutku: Bóg w swym miłosierdziu (mówiąc językiem teologii tradycyjnej) odpuszcza człowiekowi karę wieczną, (używając zaś języka egzystencjalnego) przywraca do komunii z sobą człowieka, który z własnej woli Boga i Jego Miłość odrzucił, aby żyć na własną rękę. Trafnym obrazem biblijnym jest tu ojciec z przypowieści o synu marnotrawnym, który wyczekuje i przyjmuje swego syna z otwartymi ramionami. Ojciec sam w swej miłości usuwa skutki grzechu syna w odniesieniu do siebie samego. Nawet nie chce słyszeć, żeby Jego syn był jednym z najemników. Dla Niego znów jest synem z pełną godnością, której znakami są pierścień i szata.

Bóg odpuszcza grzechy, gładzi ich skutki w Jezusie Chrystusie, gdyż jest samą miłością. Ludzie natomiast są inni, nie są miłością samą. Widać to we wspomnianej przypowieści, a zwłaszcza w obrazie starszego syna, który nie potrafi przebaczyć bratu i domaga się sprawiedliwości. Chodzi tu właśnie o ów drugi skutek grzechu. Do niego odnosi się pokuta, która w teologii tradycyjnej rozumiana jest jako kara doczesna.

W starożytności chrześcijańskiej pokuta ta miała charakter pedagogiczny i oznaczała przemianę serca grzesznika i zarazem wspólnoty chrześcijańskiej, tak że możliwy był jego pełny do niej powrót. W Średniowieczu pokuta stała się wskutek rzymskiej mentalności jurydycznej, głęboko zakorzenionej w teologii moralnej i potocznym myśleniu, odpokutowaniem kary należnej za grzech, na podobnej zasadzie, jak ludzki wymiar sprawiedliwości, czyli sądy państwowe, nakładają karę za przestępstwa. Pokuty były długotrwałe i niekiedy bardzo dotkliwe, a w dodatku sumowały się. Oznaczało to dla wielkich grzeszników, iż nie byli oni w stanie odpokutować tych kar do końca życia. Stąd też tę część kary, której nie dało się odpokutować na ziemi, trzeba było odpokutować w Czyśćcu. W tej sytuacji zrodziła się praktyka odpustów, która jest wyraźnym tchnieniem Ducha Świętego w Kościele skutym żelazną konsekwencją mentalności jurydycznej.

Do XII wieku odpusty także w Kościele Zachodnim były nieznane. Łaciński termin indulgentia, oznaczający dla nas odpust, używany był wcześniej jako synonim takich słów jak: remissio (odpuszczenie, przebaczenie, darowanie), relaxatio (złagodzenie, ułaskawienie) czy absolutio (rozwiązanie, rozgrzeszenie). Dopiero w wieku XII wraz z pojawieniem się odpustów otrzymuje on swe specyficzne znaczenie.

Czym zatem jest odpust u swych początków? Jest skróceniem nierzadko bardzo długiej kary doczesnej nałożonej przez spowiednika za popełnione grzechy. Odpust więc od samego początku związany jest ściśle ze spowiedzią sakramentalną i z jej podstawowym warunkiem, jakim jest żal za grzechy i pragnienie powrotu do Boga związane z mocnym postanowieniem poprawy, które oznacza radykalne wykluczenie grzechów jako metody radzenia sobie w życiu.

Jeśli w rozgrzeszeniu sakramentalnym Bóg Ojciec poprzez Kościół przygarnia „syna marnotrawnego”, to w odpuście przekonuje przez tenże Kościół „starszego syna”, aby przyszedł na ucztę, aby uczestniczył w radości i dziękczynieniu. Bóg przywraca porządek, który grzech brata zniszczył. O ileż trudniej byłoby młodszemu bratu spojrzeć w twarz starszemu bratu, gdyby Ojciec nie stał się mediatorem i nie wziął na siebie części skutków zła, jakie młodszy wyrządził. Nie wiemy, czy ów starszy brat w końcu wszedł na ucztę, jeśli nie, to była to jego wina, bo zamknął się na Miłość Ojca.

Odpust jest złagodzeniem lub zniesieniem kary za zło wyrządzone. Czymże jest ta kara? Nie można jej przecież rozumieć na sposób kary, którą wymierzają sądy ludzkie według prawa pozytywnego będącego pewną ludzką konwencją. Boskie prawo miłości nie jest konwencją, jest natomiast fundamentem całej rzeczywistości stworzonej. Ono jest — jak mówi Mojżesz — w twoich ustach i twoim sercu 4. Także wobec grzesznika Bóg nie przestaje być miłością, inaczej przestałby być sobą. To, co nazywamy karą, polega na zniszczeniu Bożego planu i porządku miłości oraz na dalszych tego konsekwencjach dla samego grzeszącego i tych, których jego grzech dotknął, podobnie jak karą dla niszczycieli środowiska naturalnego są warunki, w których nie mogą żyć ani oni sami, ani ich bliscy i dzieci. Grzech bowiem niszczy naturalne środowisko duchowe, w którym i dla którego Bóg stworzył człowieka. Człowiek stworzony z miłości i dla miłości niszcząc porządek Boży wchodzi w sprzeczność ze sobą i wciąga w nią innych w takim stopniu, w jakim od niego zależą, skazując siebie i ich na rozdarcie i cierpienie. Nie ma większej kary jak pozbawienie kogoś relacji międzyludzkich. Dla ludzi w podobnych sytuacjach śmierć wydaje się lepsza. Każdy grzech, nawet najbardziej ukryty w jakimś stopniu niszczy relacje międzyludzkie. Sprawia on, że brat, czy siostra — mówiąc językiem biblijnym — nie może wejść na ucztę, czyli nie może być szczęśliwy. Niemożność ta pozostaje także wtedy, kiedy Bóg w sakramencie pokuty grzesznikowi przebaczył. Jak naprawić zło, które zatruło goryczą serce grzesznika i innych? Często są to osoby, o których się nawet się nie wie, zwłaszcza, jeśli chodzi o zło zgorszenia, a przecież każdy grzech ma również ten aspekt. Tu z pomocą przychodzi odpust —  rzeczywistość duchowa, która wyrosła w wiekach mentalności jurydycznej w Kościele, ale która jest również wielkim darem Ducha Świętego.

Kościół — mówi teologia tradycyjna — udziela odpustów ze swego skarbca. Ów skarbiec Kościoła to według tejże teologii zasługi Chrystusa i świętych. Lecz czyż zasługi te nie są same  w sobie przeobfitą łaską, jaką Bóg sam Go obdarzył? Kościół, przecież podobnie, jak każdy z nas nie ma niczego, czego by nie otrzymał. Dysponuje wprawdzie łaską Boga i rozdziela ją, ale czyni to przecież z Bożego rozporządzenia, a więc również za łaską Boga. Zasługi zaś świętych, nie są przecież niczym innym jak owocem łaski, jak śpiewamy w prefacji o świętych, et eorum coronando merita tua dona coronas (wieńcząc ich zasługi wieńczysz [tak naprawdę] twoje dary). Potwierdza to i św. Augustyn w swoich Wyznaniach, gdy pisze: A jeśli Ci [Bogu] ktokolwiek wylicza swoje zasługi, cóż on wylicza, jeśli nie dary twoje5 W odpuście więc Bóg poprzez Kościół bierze na siebie naprawę zła, które grzesznik wyrządził, tak jak czyni to Ojciec z przypowieści o synu marnotrawnym. Grzechy świata wraz z ich konsekwencjami gładzi Jezus Chrystus w Kościele i poprzez Kościół — swoje Mistyczne Ciało, dlatego Kościół jest dla świata sakramentem zbawienia. Jakąż ulgą — odpustem — jest dla grzesznika świadomość, że Bóg sam w Kościele i poprzez Kościół bierze na siebie naprawę zła, które on — grzesznik — wyrządził i którego nie jest w stanie w pełni naprawić. Jezus Chrystus poprzez Kościół burzy ustawicznie ów mur wrogości, jaki wyrósł poprzez grzechy dzieci Kościoła, i czyni to przez dzieła miłości innych, a czasami tych samych dzieci Kościoła, które szczerym sercem nawróciły się do Niego i żyją teraz nie z siebie, ale z Jego Ducha.

Ulgi — odpustu — doznają także ci zbawieni, którzy przebywają w Czyśćcu. Jeśli bowiem żyjący na ziemi sami w jakimś stopniu mogą naprawiać konsekwencje swoich grzechów, to ci po śmierci takiej możliwości już nie posiadają. Owoce ich grzechów niszczą innych, a oni z żalem patrzą na to mając przez sobą pełny obraz zniszczeń, jakie się przez ich grzechy dokonały i dokonują. Jeśli patrzą na Miłość Bożą, która ich przygarnia, to tylko przez łzy. I nie są to łzy radości. Jakże bowiem mogą radośnie i w pokoju patrzeć na Miłość Bożą, jeśli widzą, że wskutek ich grzechów ich bliscy, ich dzieci, lub inni bliźni cierpią, a w niektórych przypadkach narażają się nawet na wieczne potępienie 6.

Poprzez odpust Bóg bierze w Kościele na siebie naprawę skutków ich grzechów. Można by pytać, dlaczego cierpiący w Czyśćcu potrzebują pomocy Kościoła? Co Kościół ma do tych, którzy przekroczyli próg śmierci fizycznej i są już przed Bogiem? Są to problemy niektórych naszych braci odłączonych. Odpowiedź powinna pójść w następującym kierunku. To Kościół — Mistyczne Ciało Chrystusa jest narzędziem zbawienia na ziemi, to On w swoich synach i córkach głosi Ewangelię słowem i życiem dopełniając w swym ciele braków udręk Chrystusa, 7 tzn. ukazując dzisiejszemu światu w swej słabości darmowość i moc bezwarunkowej miłości Boga. Kościół więc nie odpuszcza kary doczesnej w sensie jurydycznym, On ją gładzi mocą udzielonej mu łaski Bożej. W ten sposób objawia się też owa comunio sanctorum — wspólnota świętych, którą wyznajemy w Credo nienajszczęśliwiej przetłumaczoną na język polski jako świętych obcowanie. Odpust jest tu odpowiedzią Kościoła na słowa Apostoła: Jedni drugich brzemiona noście 8. Rzeczywiście, Jezus Chrystus bierze w Kościele na siebie brzemiona grzechów swych braci i sióstr i niesie je przez wieki. Szczególnym tego wyrazem jest cała seria próśb o przebaczenie, z którymi Ojciec Święty zwrócił się na koniec drugiego tysiąclecia do różnych społeczności zranionych w przeszłości poprzez grzechy dzieci Kościoła.

Stąd tak ważnym elementem w odpuście jest jedność z Kościołem, która wyraża się w Eucharystii i w modlitwach w intencjach Ojca Świętego. Nie jest to w żadnym stopniu wymóg li tylko formalny. Jeśli Eucharystia ma dać poczucie jedności z Kościołem mistycznym, duchowym, to modlitwa w intencjach papieża daje jedność z Kościołem złożonym z konkretnych ludzi z konkretnymi jego przedstawicielami i całą ludzką strukturą. Pewna elementarna miłość do Kościoła jest jednym z podstawowych znaków nawrócenia i pokory, a bez takiej postawy nie można zyskać odpustu. Jak bowiem można otrzymać ze skarbca Kościoła coś, skoro się Kościoła w jego pełnej rzeczywistości nie akceptuje. Taki człowiek sam zamyka sobie drzwi serca na Kościół i to, co z niego i za jego pośrednictwem płynie.

Innym ważnym elementem owej postawy nawrócenia i zarazem warunkiem zyskania odpustu zupełnego jest brak przywiązania do grzechów lekkich. O co tu chodzi? Przywiązanie nie polega na nieumiejętności wyzwolenia się z jakiejś słabości, przez którą człowiek upada w grzechy lekkie. Słabość  — także nabyta, jak na przykład nałóg — nie jest przywiązaniem. Jest brakiem, ułomnością, często skutkiem grzechów swoich własnych czy grzechów cudzych, nad którą człowiek nie panuje, choć się o to stara, jak może. Jeśli mimo naszych usilnych próśb Bóg jej nam nie zabiera, należy ją — na wzór Apostoła Pawła 9 — zaakceptować jako narzędzie, poprzez które Pan uczy nas pokory i nieopierania się na sobie samym, lecz na Jego łasce. Taka słabość może nawet paradoksalnie pomóc w zyskiwaniu odpustów, jeśli jej owocem jest pokora i miłość do innych braci nie radzących sobie z własnymi słabościami. Przywiązanie do grzechu lekkiego polega natomiast na świadomym i dobrowolnym stosowaniu tzw. drobnych grzeszków jako metody radzenia sobie w życiu. Jest to w gruncie rzeczy postawa nienawrócenia i paktowania ze złem, które człowieka w ten sposób postępującego wcześniej czy później doprowadzi do grzechów ciężkich.

Zyskanie odpustu zupełnego zależy od otwartości na Bożą Miłość. Bóg jest Miłością i obdarza człowieka swą łaską nadobficie. Jest ona jak deszcz, który spada na sprawiedliwych i niesprawiedliwych 10. Deszcz jednak różnie można chwytać. Kto chwyta sitem, zbierze tylko trochę wilgoci, kto naczyniem ten zbierze więcej, tak iż starczy jemu i dla innych. Owa otwartość jest zawierzeniem Bogu i Jego prowadzeniu.  Bez wiary nie otrzymuje się łaski. Zresztą, każda miłość, także ta ludzka, dostępna jest jedynie przez wiarę. Nie można nikogo przekonać o miłości, jeśli w nią nie uwierzy. Nikt też nie może korzystać z dobrodziejstw miłości, jeśli się jej nie powierzy. Rok Jubileuszowy, w który weszliśmy jest kolejnym wołaniem o odnowienie wiary. Bogactwo odpustów, jakie Kościół w tym roku otwiera, jest tym intensywniejszym zaproszeniem do niej.

O. Stanisław Łucarz SJ

 

Artykuł ukazał się w skróconej wersji w „Tygodniku Powszechnym” nr 10/2000.

1 Didache, 1,1–2.
2 Por. Strom. VI, 46,3.
3 Posiadamy z wieku VI następujący dokument wydany przez biskupów hiszpańskich: Dowiedzieliśmy się, że w niektórych Kościołach Hiszpanii dokonuje się pokuty za swoje grzechy niezgodnie z formą kanoniczną, lecz w sposób skandaliczny: za każdym razem, gdy ktoś zgrzeszy, prosi o to, aby być pojednany przez prezbitera. Dalej biskupi polecają, aby powrócono do formy przekazanej przez Ojców.
4 Por. Pwt 30,14.
5 Św. Augustyn, Wyznania, tł. Zygmunt Kubiak, wyd. trzecie poprawione, Warszawa 1987, 214.
6 Wprawdzie nikt nie może zostać potępiony na skutek grzechów innych ludzi. Grzech ciężki bowiem zakłada wolność i pełną odpowiedzialność grzeszącego. Jednakże skutki grzechów innych — zwłaszcza rodziców i wychowawców, czy gorszycieli — często stają się jedną z przyczyn ciężkich upadków. Teologia tradycyjna mówi wprost o grzechach cudzych, czyli takich, które innych doprowadzają do grzechów, jak np.: namowa, zła rada, zgoda, pochwała, ochranianie, czy milczenie w obliczu grzechu bliźnich.
7 Por. Kol 1,24: Owo dopełnianie udręk Chrystusa nie oznacza, że cierpimy dla cierpienia i że cierpienie samo z siebie ma jakąś wartość, czy że Chrystus jeszcze za mało cierpiał i potrzebne jest jeszcze dodatkowo nasze cierpienie, aby dopełnić miary cierpienia potrzebnej do zbawienia świata. Takie myślenie jest absolutnie niechrześcijańskie, to rodzaj cierpiętliwego pogaństwa ubóstwiającego cierpienie. Cierpienie samo w sobie, krzyż sam w sobie jest przekleństwem. To nie cierpienie i krzyż zbawiły świat. Wielu bowiem ludzi fizycznie i psychicznie bardziej cierpiało od Jezusa i setki tysięcy zostało ukrzyżowanych, ale żaden z nich świata nie zbawił. To Miłość Boga objawiona w Jezusa Chrystusie, a przede wszystkim w Jego cierpieniu i krzyżu, zbawia świat. Także i nasze cierpienia i krzyże same z siebie nie zbawiają nikogo. One mają taką moc tylko wtedy, gdy w nas obecna jest ta miłość, wierność i ufność, która była w Jezusie, kiedy przez nasze cierpienia, krzyże i umartwienia codziennie przechodzi Jezus Chrystus i daje nam życie — swoje życie. Życie takie zaś jest widoczne dla innych i w ten sposób dopełniamy udręk Chrystusa, gdyż świat widzi w nas moc i miłość Boga, która jedynie zbawia, a której nie może teraz zobaczyć konkretnie w Jezusie uwielbionym, przebywającym w niebie.
8 Ga 6,2.
9 Por. 2 Kor 12,7–9.
10 Por. Mt 5,45.

 

 

 

na początek strony
© 1996–2000 Mateusz