Czytelnia
Szymon Hołownia

Sposób na życie

 

Brat Mirosław dwanaście lat temu założył Zgromadzenie Apostołów Miłosierdzia Bożego -- Braci Faustynów. Ostatnio wyczytał w Prawie Kanonicznym, że założyciel zakonu powinien zapytać o zgodę Stolicę Świętą. -- Słowo daję, do głowy mi to nie wpadło. No więc napisałem do Rzymu, przepraszając, że nie wiedziałem. Na świecie jest pewnie wielu takich jak ja, co zakładają nowe zakony. Odpowiedź przyszła już po miesiącu: mamy "nie szczędzić wysiłków w zakładaniu nowego zgromadzenia". To znak, że jesteśmy potrzebni -- stwierdza z przekonaniem.

Oficjalnie nie wiadomo

Siemiatycze to największe miasto na południowych krańcach białostocczyzny -- liczy około piętnastu tysięcy mieszkańców. Tutejszy ksiądz dziekan niechętnie mówi o Faustynach. Pojawili się na terenie jego parafii -- w Czartajewie dwa lata temu. Ich charyzmat to podobno praca z biednymi, ale nic jeszcze w tym kierunku nie zrobili. Dziekan rozmawiał niedawno z burmistrzem i sponsorami w sprawie zorganizowania w Siemiatyczach kuchni dla ubogich, a bracia, choć się deklarowali, dotąd nic nie potrafili załatwić. Kiedy pytam o to, skąd się tu wzięli, o historię zgromadzenia, o status, o przełożonego, ksiądz dziekan się niecierpliwi. Zanim uda mu się mnie pożegnać, w drzwiach wspominam jeszcze, że może nie jest tak źle -- podobno jeden z nich jest sanitariuszem w szpitalu, a ludzie bardzo go chwalą -- dziekan odmawia "oficjalnej odpowiedzi" i odsyła mnie do biskupa.

Pielęgniarki z oddziału chirurgii siemiatyckiego szpitala moje pytania o to, jak zakonnik sprawdza się w szpitalnych warunkach, zbywają uprzejmymi półsłówkami. Bardziej rozmowny jest zastępca ordynatora: -- Brat Marcin jest bardzo przydatny. Ludzie ze wsi nie wierzą, że mężczyzna może być pielęgniarzem, a wobec zakonnika nie mają oporów w różnych intymnych sprawach, wie pan, baseny i inne historie. Zakonnik się w tym bardziej przyjmuje niż normalny mężczyzna po szkole pielęgniarskiej. Chłopak jest pracowity i uczynny, ludzie mu ufają. A duchowo? Przecież on pacjentom nawet msze odprawia! Modlą się razem, oparcie w nim mają. Chwalą go. To pan mówi, że ich jest więcej, to taki normalny zakon? -- wygląda na szczerze zdziwionego.

Zakon -- sposób na życie

Brat Maciej ma dwadzieścia kilka lat i oprócz tego, że jako jedyny z braci pracuje, pełni również w Zgromadzeniu Faustynów funkcję ekonoma. Odpowiada za majątek dziewiętnastu zakonników -- dwa remontowane domy i przedpotopowy samochód. Mieszka sam w wynajętym mieszkaniu w Siemiatyczach. Przełożony wysłał go tu, by podreperował się psychicznie i odpoczął. W habicie raczej nie chodzi, bo można narazić się na zaczepki. Był jednym z pierwszych, którzy trafili do zgromadzenia. -- Zawsze myślałem o jakimś zakonie szpitalniczym, dlaczego akurat Faustyni? Z gazety... wyznaje. ? "Maciuś", jak go tu wszyscy nazywają, czuje się w szpitalu jak u siebie ? prowadzi mnie do gabinetu siostry oddziałowej.

-- Nie przeszkadza to bratu, że wcale brata nie traktują jak duchownego, że jest takim popychadłem od wszystkiego?

Odpowiada po długiej chwili: -- Wie pan, kiedyś leżała tu u nas pani w ostatnim stadium raka. Rodzina już ją skazała, nikt jej nie odwiedzał. A ja przez pół roku raz, dwa razy dziennie zachodziłem na salę, rozmawiałem. Tak ją podniosłem na duchu, że zaczęła jeść i pić, wróciła jej chęć do życia... Dla jednych zakon to ucieczka przed życiem, przed wojskiem, dla innych -- sposób na życie. Ja złożyłem już śluby wieczyste -- uśmiecha się.

Charyzmat w kuchni

Brat Józef profesję wieczystą złoży za rok, w Białą Niedzielę. Do Faustynów trafił jak niemal wszyscy -- z ogłoszenia w "Królowej Apostołów". Wcześniej był u kamedułów. Musiał odejść, bo ze swoim zamiłowaniem do śpiewu i rozmów siałby zamęt wśród pustelników. -- Tutaj jestem kucharzem. Gotuję dla dziesięciu braci, a mógłbym i dla stu. Czekam, aż otworzymy tę kuchnię w Siemiatyczach -- tak sobie marzę po cichu, że ja bym tych wszystkich pijaków nauczył modlitwy: Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo, żeby nie tylko talerz zupy i Szczęść Boże. Siostry mi kiedyś opowiadały, jak taki element zmienia się w oczach w porządnego człowieka, przychodzi ogolony, trzeźwy... Czy mi tu łatwo? Ja jestem w zakonie najstarszy, mam 39 lat. Młodsi bracia mają inne zapatrywania. Ale jak mam jakiś kryzys, to zamiast krzyknąć, wolę iść do lasu albo pójść na pięć minut do naszej kaplicy. Tam uklęknę przed Najświętszym Sakramentem, spojrzę na obraz Jezusa Miłosiernego... Fakt, że może on nie jest taki piękny, ale jak tylko na niego spojrzę, jakaś błoga słodycz mnie ogarnia i nie ma już nerwów, wszystko idzie w zapomnienie.

Brat Mirosław wyjaśnia: -- Ten obraz malował mój brat, kompletny ateista. Początkowo się wzbraniał, ale ja go w końcu zmusiłem. Ten obraz jest zupełnie wyjątkowy, ma w sobie wielką moc. Jeździ z nami z miejsca na miejsce...

Zasłużony maluch "na koronkę"

Do Czartajewa bracia przyjechali z Opola, gdzie mieszkali przez pięć lat. Brat Mirosław wspomina: -- Nasz dom groził zawaleniem, nie było nas stać na remont. Na moje prośby odpowiedział tylko biskup drohiczyński Antoni. Jechaliśmy więc z bratem Maciejem szesnastoletnim maluchem, w środku zimy, ponad sześćset kilometrów. Gdyby on się nam "rozkraczył" to byłby chyba koniec zgromadzenia, więc przez całą drogę odmawiałem koronkę do Miłosierdzia Bożego. Żartowaliśmy później, że ten maluch jeździ "na koronkę". Jeździliśmy nim zresztą do Opola jeszcze pięć razy. Chcieliśmy mu później wystawić pomnik za zasługi dla zgromadzenia, ale z wielkim bólem w końcu go sprzedaliśmy. Teraz mamy jeszcze starszego wartburga -- ten nawet "na różaniec" nie chce jeździć... -- śmieje się.

Założyciel z przeszłością

Brat Mirosław nie ma matury. Wychował się w rodzinie Świadków Jehowy. Gdy miał piętnaście lat przeszedł do Kościoła katolickiego. Od tej pory, jak mówi, prześladowała go myśl o założeniu zgromadzenia, aby wynagrodzić Miłosierdziu Bożemu.

-- Skąd brat wtedy wiedział, co to jest Miłosierdzie Boże`? -- pytam. ? Miłosierdzie to trzy raz miłość: słowo, czyn i modlitwa -- odpowiada. Pierwszą grupę zawiązał mając dwadzieścia dwa lata, gdy opuścił zakon bonifratrów, jak mówi -- ze względu na stan wojenny, i wystarał się dla niej o status stowarzyszenia wiernych. Wraz z trzema byłymi franciszkanami i jednym byłym klaretynem spotykali się wtedy w prywatnych mieszkaniach, modlili, robili zakupy osobom chorym. Wkrótce potem otrzymali dom w Piastowie koło Warszawy i podjęli pracę jako pielęgniarze w warszawskich szpitalach. W 1985 roku opiekujący się nimi ksiądz diecezjalny skierował ich pod opiekę pallotynów. -- Oni orzekli, że albo mamy wrócić do zakonów, albo tworzyć regularne zgromadzenie, bo stowarzyszenie wiernych "jest dobre dla pobożnych pań". Więc w grudniu tego roku założyliśmy Zgromadzenie Miłosierdzia Bożego, będąc formalnie w strukturach pallotyńskiego ZAK. I wtedy zostałem sam -- pozostali bracia nie chcieli się podporządkować, pragnęli niezależności.

-- Założył brat nowy zakon i został w nim sam... Warto było?

-- Wtedy rzeczywiście chciałem wrócić do bonifratrów, pal licho zakładanie zakonów... Później pomyślałem jednak, że w Kościele jest tyle miejsca, że i dla mnie coś się znajdzie. Po paru tygodniach zgłosił się do mnie chłopak i powiedział, że on do mnie wstąpi. Napisaliśmy z nim konstytucje. To był znak Boży -- twierdzi brat Mirosław.

Brat Augustyn Dudzik wystąpił ze zgromadzenia kilka lat później. Dziś mieszka w Niemczech i tam prowadzi grupę świeckich. Brat Mirosław założył bowiem również trzeci zakon oraz gałąź żeńską. -- Nie lubię, jak mnie nazywają "założycielem", "fundatorem"... Bratu Mirosławowi co raz plączą się miejsca, daty i liczba członków zgromadzenia, zarządza nim samotnie już piątą kadencję.

Konstytucje w dwa miesiące

-- Kazali mi napisać konstytucję, a dla osoby, która z trudem ukończyła jakąkolwiek szkołę, pisanie tekstów prawniczych to prawdziwa tortura opowiada brat Mirosław. -- Poprosiłem więc o pomoc profesorów z ATK. Jeden napisał w punktach, jak konstytucje powinny wyglądać od strony formalnej, a od drugiego dostałem piękny traktat o Miłosierdziu Bożym. Wciąż nie miałem żadnych konkretów, a z Kurii szły ponaglenia. Brat Augustyn był bardziej logiczny, cztery lata studiował na świeckiej uczelni. Mówię: ja będę patrzył, co jest w Piśmie Świętym, ty szukaj w Prawie Kanonicznym i tak do kupki, do kupki, i napiszemy te konstytucje. Przeżegnaliśmy się, pomodliliśmy i w Niedzielę Palmową 1986 roku zaczęliśmy pisać. Uczciliśmy Zmartwychwstanie, ale pisaliśmy dzień i noc. Konstytucję i Statuty Generalne skończyliśmy na Zesłanie Ducha Świętego. Pewien ojciec z ATK powiedział później, że myśmy to skądś zerżnęli, bo to jest niemożliwe, żeby w tak krótkim czasie napisać konstytucje, i żeby w nich nie było żadnych błędów! -- brat Mirosław jest wyraźnie dumny.

Konstytucja braci Faustynów opiera się na regule świętego Franciszka. W 1991 roku bracia przenieśli się do Opola i zgłosili akces do wspólnoty rodzin franciszkańskich. Od tej pory są pod kuratelą franciszkańskiej prowincji w Katowicach. -- Franciszek i Faustyna -- jakich ja mam patronów pięknych! -- cieszy się brat Mirosław. Jest teraz w trakcie prac nad duchowością zgromadzenia. Jej filarem jest Dzienniczek siostry Faustyny Kowalskiej.

Patronkę też przeganiali

-- Sam Pan Jezus powiedziałby chyba, że bez tej Faustyny to Miłosierdzie Boże byłoby "liche"... Więc powiedziałem: Faustyna chodź, Ty będziesz naszą główną patronką. -- Brat Mirosław uważa, że z siostrą Faustyną łączą go szczególne więzy: -- Po raz pierwszy jej życiorys dała mi w 1975 roku sąsiadka, mówiła: Masz Mirek, przeczytaj, co za święta kobieta! Później czytałem go w Zakopanem, gdzie przez rok pisałem sobie różne rzeczy o zakonie. Niech pan spojrzy, Faustynę zewsząd przeganiali, a i nas nikt nie chciał przygarnąć: w Piastowie wybuchł spór, kto lepiej zajmuje się chorymi, my czy kamilianie, i musieliśmy się przenieść do Opola, nasz dom w Opolu został sprzedany i tak dalej. Mnie i jej nie lubili, więc wziąłem ją za szczególną patronkę.

-- Co na to księża?

-- Podnieśli wielki raban. Krzyczeli: to jest tylko Sługa Boża i nie wiadomo, czy będzie beatyfikowana, a pan tu ją w regule umieszcza! -- Jak to? -- pytam. A Zmartwychwstańcy mają w konstytucjach Mickiewicza, który przepowiedział ich powstanie! Wiadomo, jaką śmiercią umarł Mickiewicz, a ja nie mogę wspomnieć takiej świętej zakonnicy?! Zresztą w Dzienniczku też jest przecież mowa o założeniu nowego zgromadzenia. Co prawda kontemplacyjnego i żeńskiego, więc my też mieliśmy siostry, ale się nie sprawdziły. Kobiety niech się same zakładają, nie będę drugim ojcem Honoratem -- stwierdza brat Mirosław.

-- Istnieje kilka zgromadzeń, które uważają się za to, o którym pisała siostra Faustyna... -- zauważam.

Brat Mirosław nie traci rezonu: -- To dobrze, że wielu bierze to sobie do serca, miłosierdzia nigdy za dużo. Kiedyś w Rzymie spotkałem siostrę z postulacji siostry Faustyny, która zapytała mnie, jak to jest: tyle zgromadzeń zakładano już w duchu Dzienniczka, a wy żeście przetrwali. Mówię jej: -- Przetrwaliśmy, proszę siostry, bo Pan Jezus kocha nędzę. Tak nawiasem mówiąc, wie pan, pięknie jest w tych Włoszech, trzeba tam będzie kiedyś otworzyć jakiś dom. Ale to może za jakiś czas i mnie by tam pochowali -- brata Mirosława wyraźnie wzrusza ta perspektywa. Śmieje się, gdy mimochodem wspominam, że założycieli zakonów zazwyczaj czeka beatyfikacja...

Ubóstwo na jednym etacie

Obecny Dom Generalny braci Faustynów w Czartajewie koło Siemiatycz to niegdysiejsze pomieszczenia katechetyczne. Bracia otrzymali je za darmo od biskupa drohiczyńskiego. Brat Mirosław opowiada z przejęciem: -- Nic tutaj nie było, gołe ściany, a ja tylko ucałowałem księdza biskupa i krzyczę: "Bierzemy!" Bracia mówili: "My wiemy, że brat jest szalony, ale nie aż do tego stopnia" -- nie chcieli ze mną jechać! Z Opola wzięliśmy tylko tyle pieniędzy, by na tydzień wystarczyło na jedzenie. Mija już drugi rok, w dziewięciu żyjemy z jednego etatu, bo gmina mała i nie ma pieniędzy na więcej, prowadzimy remont generalny, nie mamy długów, a bracia ani razu nie poszli spać głodni. Firma z Białegostoku pomogła w remoncie, ludzie pomogli kupić opał na zimę -- wylicza. W spacerze po piętrach towarzyszy nam kilka psów, gdy wchodzimy do celi przełożonego, spod tapczanu wyskakują kocięta. Brat Mirosław całkiem poważnie wydaje im polecenia, tłumaczy się przede mną: -- U nas tu jak u świętego Franciszka, dopóki bracia będą mieli co jeść, to i dla zwierząt się znajdzie.

Posłuszeństwo, czystość: lękać się, ale wierzyć.

Nie mogę się powstrzymać od pytań: -- Założył brat zakon, przychodzą ludzie, chcący spędzić tu życie, formacja jest w powijakach, żyjecie z dnia na dzień. Czy to nie ryzykowne?

-- Sam się nieraz boję. Muszę się lękać, ale wierzyć. Mam 37 lat, bracia są przeważnie o dziesięć lat młodsi. Muszę dbać o ich duchowość, o moralność. Bardzo dużo ludzi przychodzi, odchodzą, a ja nawet nie wiem, kogo przyjmuję pod swój dach. Dziękować Bogu, większość to na razie byli zakonnicy, głównie od kapucynów, nie ma problemów. Ostatnio przyszedł jeden od Moczulskiego: "Komuchów zabijać!" itp. Tłumaczę mu: "Dziecko, ich też trzeba kochać!" Co dalej? Mieliśmy dostać magistra od franciszkanów, teraz chce do nas wstąpić jeden ksiądz z diecezji radomskiej, to on będzie magistrem.

-- Nie czuje się brat odpowiedzialny za tych młodych ludzi?

-- To mnie wykańcza nerwowo i fizycznie. Oby się szybciej rozwinął ten nasz charyzmat. Dlatego niech pan napisze, że potrzeba nam domów z możliwością pracy w szpitalach, przytułkach, w opiece społecznej. Podejmiemy się każdej pracy, tylko że nie mamy pieniędzy...

Brat Józef przyznaje: -- We wsi są tacy, co nie uszanują, starają się człowieka odciągnąć, a porozmawiać przecież czasem trzeba. Każde pięć minut poza domem osłabia wewnętrznie.

W domu na widocznym miejscu wisi program dnia (wstawanie o siódmej), i zarządzenia przełożonego: zakaz odwiedzania ludzi we wsi, na pocztę po listy ma chodzić tylko "Brat Wyznaczony". Wszystko pisane na maszynie, pod spodem błogosławieństwo, pieczęcie i podpis.

Brat Józef: -- Brat Mirosław to przecież nasz założyciel. Prawda, czasem krzyknie, ma tysiąc pomysłów na minutę, ale wszyscy bracia go szanują -- jest dla nas jak ojciec.

Przełożony -- założyciel

-- Od początku był brat przełożonym, kontaktował się z biskupami, jeździł na spotkania, konsulty wyższych przełożonych...

-- Wiem, do czego pan zmierza. Sam bym chętnie odpoczął, wrócił do szeregu. Ale na razie biskup nie pozwala, mam to dalej ciągnąć. Czasem sobie myślę, założyłeś sobie rodzinę, to o nią dbaj do końca. Pan Jezus jest z nami, Faustyna jest z nami.

-- A Kościół wam nie pomaga?

-- My wiemy, że Kościół też jest biedny, dlatego tylko raz poprosiliśmy o zbiórkę przed kościołem. A czego chcieć więcej, gdy ktoś nas przyjmuje pod swój dach i daje błogosławieństwo?

Ksiądz z kurii biskupiej w Drohiczynie: -- Brat Mirosław to wielki optymista. Może zbyt wielki, niż nakazywałby rozsądek. Biskup go wspiera. Ostatnio kazał mu uzupełnić wykształcenie, uczęszczać na wykłady do seminarium.

-- Pilny z założyciela uczeń?

-- A gdzie tam! Pokazał się może dwa razy... Cały czas "działa". Nawiasem mówiąc, widział pan, jakie oni mają habity? -- wyraźnie się ożywia.

Braciszki nie udają kardynałów

Brat Mirosław opowiada: -- Na dzień powszedni wymyśliliśmy z biskupem opolskim Alfonsem Nossolem zwykły habit -- miałem tunikę po bonifratrach, pelerynkę pożyczyłem od kolegi franciszkanina, a biskup dodał krzyż na znak składanych ślubów. Uszyłem też sobie habit świąteczny, biało-czerwony, jak chciała siostra Faustyna. Biskup najpierw się skrzywił i powiedział, że to jak flaga narodowa, ale później się zgodził, bo "braciszki nie będą kardynałów udawać". Ale księża byli wściekli! Zaproponowałem, żeby któryś wstąpił, to też będzie mógł nosić -- nie było chętnych.

-- Bo może się przerazili, co będzie robił ksiądz wśród braci; to dla kapłana nienadzwyczajna perspektywa?

-- Ksiądz powinien oddać się pracy duchowej, formacji. O, wie pan, na razie nie nastawiamy się na przejmowanie parafii -- rozmarza się brat Mirosław -- ale ksiądz by się przydał... A co, może pan chciałby do nas? Zapraszam, wykształcę ? proponuje..

Pożytek jest

Pod płotem w Czartajewie stoi grupka "tutejszych": -- Fakt, dziwne jakieś zakonniki -- bez księdza... Kobieta, która przedstawia się jako matka sołtysa, przygląda mi się badawczo: -- Czy dobrze, że u nas są? Są dobrze, nie było -- też dobrze. My nie wiemy, skąd one, nie znamy... A co one robią? Skąd wiedzieć? Starszy mężczyzna uzupełnia: -- Tylko brat Józio, co chodzi czasem prosić, i ten brat Maciej, o, to dusza człowiek, wszyscy go chwalą, w Siemiatyczach nagrody dostawał. Ale teraz go nie ma. Bo wie pan, oni się zmieniają, jak księża, a przed przysięgą jadą na te urlopy, to może dlatego... -- tłumaczy.

-- Pożytek z nich jest, nie można powiedzieć. Ktoś kaplicy pilnuje i sprząta, a tak dyżury były. Jak ktoś umrze -- przychodzą, modlą się, dobrze się modlą, długo, śpiewają, a w Czartajewie co drugi dzień nieboszczyk. W kaplicy przyjemniej. Tylko szkoda, że tego księdza nie mają i trzeba przywozić, ale kolejka raz na rok wypada, to można przywieźć narzeka jego sąsiadka.

-- Pewnie, że pomagamy. To na opał się zebraliśmy dla nich, to ziemniaki pozwoliliśmy kopać -- chcą jeść, to muszą kopać. Rozkoszy nie mają, ale biedy też nie. Wieś duża, nie damy zginąć. I w tę zimę nie zmarzną -- twierdzą.

Matka sołtysa zastanawia się: -- Czy coś się zmieniło, jak przyjechali? Ja wiem... ludzie jakby inaczej na siebie patrzą, młodzież może trochę mniej pije. Zresztą ksiądz mówił, że ta Faustyna, co się do niej modlą, to też cudów nie robiła, a święta. Po chwili dodaje niepewnie: -- Patrzy pan, toć jak u nas zakonniki w wiosce, to my już jakby bliżej nieba?

Szymon Hołownia

 

(W drodze 1/98)

 


początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz