Czytelnia
Zawsze fascynowali mnie wojujący ateiści
Z ojcem Pawłem Kozackim rozmawia Stanisław Zasada

 

-- Czy w dzisiejszej Polsce jest miejsce dla takich elitarnych miesięczników, jak "W drodze"?

-- Myślę, że zawsze znajdzie się grupa ludzi myślących, którzy chcą dogłębnie spojrzeć na pewne tematy, czy wgryźć się w pewne problemy. Tacy ludzie szukają tego typu pism, jak chociażby "W drodze". Takich czytelników nigdy nie jest dużo i to niezależnie od tego, czy będzie to społeczeństwo zachodnioeuropejskie, gdzie istnieją już demokracje politycznie ustabilizowane, czy będzie to Polska, gdzie demokracja dopiero się kształtuje. Mimo to sądzę, że istnieje nisza dla pism "myślących", choć nie ma co spodziewać się masowego czytelnika. Nie będziemy konkurować z kolorowymi magazynami, nawet kościelnymi.

W ostatnich latach zmieniła się jednak sytuacja. 10 lat temu pisma katolickie były przestrzenią wolności dla autorów, którzy nie mogli pisać gdzie indziej, bo na ich nazwiska były zapisy cenzorskie. Mogli wypowiadać się tylko na łamach prasy kościelnej. Nie było też tak silnej konkurencji ze strony pism świeckich. Zatem popularność "W drodze" była większa. Dziś nikogo nie musimy zastępować, działamy na wolnym rynku, na własny rachunek.

 
-- "W drodze" od samego początku nastawione było na podejmowanie problematyki związanej z chrześcijańską duchowością. Ale kiedy ojciec został redaktorem naczelnym pisma, zaczęliście jakby bardziej zajmować się sprawami społecznymi.

-- Nigdy nie zrezygnowaliśmy z duchowości. Jednak kiedy obejmowałem szefostwo "W drodze", zależało mi, aby z ponadczasowości, którą pismo do tej pory się zajmowało, przejść bardziej do codzienności, w której żyjemy. Dlatego na naszych łamach zaczęło pojawiać się więcej problemów społecznych. Chcieliśmy pokazywać, jak funkcjonuje chrześcijaństwo "tu i teraz".

 
-- Po pierwszych numerach zredagowanych przez Ojca pojawiły się jednak głosy, że "W drodze" zatraciło swoją tożsamość.

-- Moim zamiarem było bardziej uaktualnić nasz miesięcznik. Dążyłem do tego, by zajmował się on bardziej tym, co się dzieje wokół nas. Chciałem częściej poruszać sprawy, które dla dzisiejszych ludzi stają się tematami rozmów, polemik. Mam na myśli także sprawy polityczne, społeczne czy moralne.

Natomiast co do zatracenia charakteru, to rzeczywiście słyszałem, że "W drodze" z miesięcznika stało się dziennikiem, bo stało się zbyt zanurzone w codzienności.

 
-- Czy Ojciec zgadza się z takim zarzutem?

-- Można dyskutować nad koncepcją miesięcznika: czy powinien on zajmować się tylko sprawami ponadczasowymi i czy jak sięgniemy po niego po 10 latach, to przeczytamy go z równym zainteresowaniem. A może wyjść z założenia, że za 10 lat będą również redagowane miesięczniki i ludzie będą sięgać właśnie po nie. Wybrałem to drugie rozwiązanie. I do tej zmiany się przyznaję, natomiast zupełnie nie przyznaję się do zagubienia tożsamości pisma.

Nie chciałbym w tym miejscu porównywać się z moim poprzednikiem o. Marcinem Babrajem, ale kiedy czytam jego teksty programowe drukowane w miesięczniku, to uważam, że my teraz je realizujemy. Może przesunęły się akcenty, może pismo redagowane jest teraz trochę inaczej, ale na pewno nie zatraciło ono swojej tożsamości. Proszę przy tym zauważyć, że zmienił się naczelny, ale z redakcji nikt nie odszedł, jest ona niemal identyczna, jak za mojego poprzednika.

 
-- Te zmiany zauważyli też czytelnicy. Jak to się odbiło na popularności pisma?

-- Były osoby, które przestały czytać "W drodze". Niektórzy pisali listy protestacyjne. Zarzucali, że zajmujemy się tematami, które dyskwalifikują nas jako miesięcznik katolicki. Z drugiej strony przybywali nowi czytelnicy.

Myślę, że "W drodze" stało się równocześnie bardziej popularne. Oddźwięk miesięcznika w innych mediach jest teraz większy. Częściej, niż było to przedtem, podejmowane są na łamach innych pism dyskusje, polemiki z naszymi tekstami albo omówienia poszczególnych numerów.

Teraz nakład "W drodze" wynosi 4,5 tys. Jak startowało miało pozwolenie na 2 tys. egzemplarzy. U szczytu popularności, w latach 80. miało 12 tys.

 
-- W jednym z pierwszych redagowanych przez Ojca numerów ukazał się kontrowersyjny, zdaniem wielu czytelników, wywiad z redaktorem naczelnym "Wprost" Markiem Królem, który odbierano wtedy jako wojującego antyklerykała. Dlaczego Redakcja zdecydowała się na taką rozmowę?

-- Rozmowa ta związana była z ukazaniem się rok wcześniej okładki tygodnika "Wprost" z Matką Boską Częstochowską w masce przeciwgazowej, co zostało odczytane jako profanacja wizerunku Jasnogórskiego.

Jako dominikanina, duszpasterza zawsze fascynowali mnie wojujący ateiści i antyklerykałowie, którzy mają wiele wspólnego z Kościołem, ale w negatywny sposób. W swojej prywatnej praktyce duszpasterskiej często z tymi ludźmi rozmawiam i spotykam się z nimi. Z takiego samego powodu chciałem też spotkać się porozmawiać z Markiem Królem.

Chciałem zobaczyć, jak człowiek, który zdecydował się na opublikowanie wspomnianej okładki, która wywołała w falę oburzenia, odbiera to po roku. Poza tym, w tym piśmie pojawiało się mnóstwo artykułów o wydźwięku antyklerykalnym, antykościelnym, a na dodatek nieprawdziwych. Intrygowało mnie, jak to się dzieje, że ci sami dziennikarze, którzy w innych dziedzinach dbają o rzetelność, w pisaniu o Kościele pozwalają sobie na taką niesolidność.

 
-- Po tym wywiadzie "Wprost" zmienił swój wizerunek. Czy może pod wpływem tej rozmowy?

-- Trzeba by zapytać o to pana Marka Króla. Jednakże istotnie, po naszej rozmowie, po jej oddźwiękach, na łamach "Wprost" przestały ukazywać się jednostronne artykuły na temat Kościoła. Dziś raczej ludzie o proweniencji lewicowej atakują to pismo jako zbyt prawicowe.

Tej zmiany nie chcielibyśmy jednak przypisywać sobie. Najważniejsze było to, że udało nam się pokazać, że można się bardzo różnić z kimś poglądami, ale z nim rozmawiać i znajdować punkty wspólne.

 
-- Czy to znaczy, że rolą pisma katolickiego w pluralistycznym, demokratycznym świecie jest prezentacja różnych opinii?

-- Trochę tak. Bardziej jednak chodzi o to, by nie dopuścić do tego, żeby ludzi nawet inaczej myślących, czy robiących to, co się nam nie podoba, obrzucać inwektywami bądź obrażać.

Osobiście wierzę, że skuteczniejszym sposobem dotarcia do ludzi różniących się od nas, czy krytykujących nas jest rozmowa niż atak. Nie jestem zwolennikiem używania w polemikach Pisma Świętego jak maczugi i dokładania przeciwnikowi cytatami biblijnymi. Powinniśmy brać wzór z postawy Chrystusa, który szedł do celników, grzeszników i w bardzo nieciekawych środowiskach bywał.

 
-- Jak ocenia Ojciec prasę katolicką w Polsce?

-- Dobrze, że pisma katolickie w Polsce są różnorodne i pokazują bardzo różne opinie. Jeżeli coś mi się w nich nie podoba, to fakt, że czasem niektóre z nich w imię Ewangelii i w imię budowania Kościoła, czy obrony wiary stosują metody, które są zaprzeczeniem Ewangelii i tego, co głosi Kościół. Być może czynione jest to w szlachetnych intencjach, ale cel nie uświęca środków.

 

O. Paweł Kozacki, dominikanin, ma 33 lata, urodził się w Poznaniu. Od 1995 r. jest redaktorem naczelnym miesięcznika "W drodze", w zakonie pełni funkcję prowincjalnego promotora ds. środków społecznego przekazu.

 

 


początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz