Czytelnia |
JACEK SALIJ OP
Z której strony nie spojrzeć, jubileusz chrześcijaństwa jest jedyny w swoim rodzaju. Jeśli go porównać z jakimkolwiek z licznych jubileuszy, jakie ludzie obchodzą, niesie on stokroć więcej znaczenia, życia oraz duchowych wezwań i obietnic.
Czym są jubileusze w naszym zwyczajnym życiu i po co je obchodzimy? Dlaczego tylko pozytywne i naprawdę wielkie wydarzenia naszego życia czcimy obchodzeniem jubileuszu? Dlaczego te pozytywne i wielkie wydarzenia zasługują na obchód jubileuszowy dopiero po wielu latach?
Nikt nie nazywa jubileuszem przyjęcia z okazji ukończenia 18. roku życia, jubileusz obchodzi się dopiero po ukończeniu 60, 70 albo 80 lat życia. Małżonkowie obchodzą pierwszą rocznicę ślubu, ale pierwszy jubileusz małżeństwa święci się dopiero po 25 latach wspólnego życia. Nie święci się go jednak, jeżeli małżonkowie w 25. rocznicę ślubu czekają właśnie na rozprawę rozwodową.
Dlaczego obchodzi się złoty jubileusz obrony doktorskiej albo jubileusz jakiejś społecznej działalności, a nikomu nie przyjdzie do głowy świętować jubileuszu z okazji okrągłej rocznicy pobytu w więzieniu?
Dlaczego przykrość nam sprawia słuchanie pozornie trzeźwych uwag, że złoty jubileusz małżeństwa, czy jubileusz z okazji ukończenia 70 lat życia, to tylko zagłuszanie gorzkiej prawdy, iż niedługo już trzeba będzie odejść z tego świata? Co więcej, nawet jeśli jedno z małżonków umrze w tydzień po uroczystości jubileuszowej, żaden normalny człowiek nie powie, że w tej sytuacji odprawianie jubileuszu nie miało sensu.
W świetle wszystkich powyższych spostrzeżeń wolno, jak sądzę, sformułować następującą tezę: Zwyczaj obchodzenia jubileuszy jest jednym ze sposobów dawania wyrazu głębokiemu przeświadczeniu, że chociaż obecny kształt naszego życia przemija, to możemy przecież w naszym śmiertelnym życiu realizować takie wartości, które albo w ogóle nie podlegają przemijaniu, albo podlegają mu znacznie wolniej niż nasze obecne życie.
Mówiąc inaczej, jubileusz — również ten obchodzony przez ludzi niewierzących — jest manifestacją głębokiego przekonania, iż życie nasze może być przepełnione sensem, który całkowicie lub przynajmniej częściowo opiera się przemijaniu. Powiedzmy to ściślej: Obchodząc taki czy inny jubileusz, dajemy wyraz radości, że oto w naszym życiu albo bardzo blisko nas spełniło się coś głęboko sensownego, co jest przynajmniej trochę transcendentalne wobec prawa przemijania.
Rzecz jasna, nie stawiam na jednej płaszczyźnie jubileuszu chrześcijaństwa z jubileuszem czyjegoś małżeństwa. Chcę tylko podpowiedzieć spojrzenie typu „o ileż bardziej”: Skoro zwyczajni i ułomni ludzie mogą całkiem niemało wymknąć się spod praw śmierci i przemijania, to cóż dopiero powiedzieć o dziele, jakiego od dwóch tysięcy lat dokonuje w ludzkiej historii Jezus Chrystus, Syn Boży i Zbawiciel wszystkich ludzi!
Idea jubileuszu, a nawet sam wyraz 1 pochodzi z Biblii. Podstawą tej idei była instytucja roku szabatowego, który polegał na tym, że co siedem lat powstrzymywano się od uprawiania ziemi (por. Wj 23,10n; Kpł 25,2–7). Bibliści domyślają się, że rok szabatowy stanowił przypomnienie i symboliczny powrót do pasterskiego trybu życia, jaki prowadzili patriarchowie. Być może instytucja ta wzięła się z przeświadczenia, że ziemia, jeśli nie da się jej odpoczynku, przestanie rodzić. Kto wie, może jednym ze źródeł tej instytucji była utajona tęsknota za powrotem do raju. Fakt faktem, że zachowywanie roku szabatowego wiązało się z niemałym — i to na skalę społeczną — wysiłkiem ascetycznym (por. 1 Mch 6,49).
Natomiast każde kolejne siedem lat szabatowych podsumowywano rokiem jubileuszowym, który był czasem powszechnej amnestii. Niewolnicy uzyskiwali wtedy wolność, dłużnikom darowywano długi, rodziny odzyskiwały swoją dziedziczną własność: „W Dniu Przebłagania zatrąbicie w róg w całej waszej ziemi. Będziecie święcić pięćdziesiąty rok, oznajmijcie wyzwolenie w kraju dla wszystkich jego mieszkańców. Będzie to dla was jubileusz — każdy z was powróci do swej własności i każdy powróci do swego rodu” (Kpł 25,9n).
Rok jubileuszowy — tak jak wszystkie religijne instytucje Starego Testamentu — znalazł zupełnie nieoczekiwane wypełnienie w Nowym Testamencie. Przypomnijmy: Barankiem paschalnym Nowego Testamentu, jedynym dla wszystkich narodów i pokoleń, jest Syn Boży, który sam siebie złożył za nas wszystkich w ofierze miłości (por. J 1,29; 19,36). On również jest naszym Szabatem, w którym odpoczynek i pokrzepienie mogą znajdować wszyscy utrudzeni i obciążeni (por. Mt 11,28–30). Świątynia Nowego Testamentu jest zbudowana z żywych kamieni, a jesteśmy nią my, złączeni z Jezusem Chrystusem przez wiarę i chrzest (por. 1 P 2,5; 2 Kor 6,16). Manną Nowego Testamentu jest Eucharystia, która jest nie tylko pokarmem w drodze do życia wiecznego, ale także obecnością samego Dawcy tego życia (por. J 6,49–51).
Proroczą była również instytucja roku jubileuszowego. Mianowicie rokiem jubileuszowym Nowego Testamentu jest cały czas począwszy od Zmartwychwstania Chrystusa aż do dnia Sądu Ostatecznego. To ten właśnie czas nazwał „rokiem łaski” Pan Jezus, przywołując zresztą proroka Izajasza. Ten „rok łaski” liczy sobie nie 365 dni, ale całe tysiąclecia, a trwać będzie aż do tego dnia, kiedy nasz zmartwychwstały Pan przyjdzie w chwale sądzić żywych i umarłych.
Przez cały ten czas jest głoszona — a co ważniejsze, realizowana — dobra nowina o wyzwoleniu z niewoli grzechów i o przywróceniu utraconego dziedzictwa (a pamiętajmy, że dziedzictwem naszym, przeznaczonym nam na życie wieczne, jest sam Bóg — por. Ps 16,5n; 73,26; 119,57; Rz 8,17). To ten właśnie „rok łaski” obwieszczał Pan Jezus, kiedy czytał odnoszące się do Niego proroctwo Izajasza: „Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie, abym uciśnionych odsyłał wolnymi, abym obwoływał rok łaski od Pana” (Łk 4,18n).
Już na pierwszy rzut oka widać, że ta przyniesiona przez Chrystusa nieustanność czasu wyzwolenia i łaski pociąga za sobą dwie następujące konsekwencje.
Po pierwsze, wiara chrześcijańska przeniknięta jest dogłębną i nieusuwalną radością. Owszem, radość ta nie zawsze musi podlegać ludzkiej obserwacji, ale gdyby jej w ogóle nie było, można byłoby wątpić, czy dana osoba, nawet ochrzczona i praktykująca, jest autentycznym chrześcijaninem.
Ten radosny, wyzwalający wymiar orędzia, z jakim przyszedł do nas Jezus Chrystus, odzwierciedla się nawet w kościelnych nazwach dni tygodnia. Mianowicie niedziela nazywa się w kościelnej łacinie dniem Pańskim, dies Dominica, a potem kolejne dni tygodnia nazywają się feria secunda, feria tertia, czyli święto drugie, święte trzecie i tak dalej aż do święta szóstego. Bo wszystkie dni tygodnia mogą i powinny być świąteczne. W tym sensie, że wszystkie nasze dni mogą dzięki Panu Jezusowi być napełnione Bożą obecnością. Wszystkie dni naszego życia mogą być czasem obdarzonych wolnością dzieci Bożych, dla których ostatecznym wymiarem życia jest miłość Boga i bliźniego.
Po drugie, że od dnia zmartwychwstania Chrystusa czas łaski trwa nieustannie, jest ewidentnie nieproporcjonalny do praw naszej psychiki. Nie potrafimy bez przerwy świętować. Jeśli święto trwa nieustannie, rychło jego świąteczność nam blaknie i święto wydaje nam się dniem zwyczajnym. Właśnie dlatego o nieustannej świąteczności naszego czasu przypomina nam regularnie co siedem dni niedziela.
Ten sens mają również ogłaszane od kilkuset lat przez Stolicę Apostolską lata święte i lata jubileuszowe. Poprzez te inicjatywy Kościół stara się odnowić w społeczności wiernych świadomość czasu łaski, którego — będąc w nim nieustannie zanurzeni — należycie nie doceniamy. Liczne znaki wskazują na to, że wysiłki Kościoła mające na celu psychologiczne odświeżenie świadomości, jak nieskończenie zostaliśmy obdarowani w Jezusie Chrystusie, przynoszą wiele owoców nadprzyrodzonych.
Tych owoców spodziewamy się szczególnie wiele z okazji tego Roku Jubileuszowego, bo przecież jego waga jest naprawdę szczególna. Następny raz Kościół będzie obchodził taki jubileusz — jeśli nasz Pan aż tak długo będzie nam kazał czekać na swoje chwalebne przyjście — dopiero za tysiąc lat!
Powyższy wywód o nieustannie trwającym czasie łaski opiera się na wierze, że Jezus Chrystus jest Synem Bożym i Zbawicielem wszystkich ludzi. Już w czasie Jego historycznego pobytu na ziemi niektórzy ludzie, nie wierzący w Niego, gotowi byli umieścić Go wśród największych gigantów duchowych, takich jak Jan Chrzciciel, Eliasz czy Jeremiasz (por. Mt 16,14). Również dzisiejsza mentalność z łatwością godzi się na przyznanie Panu Jezusowi bardzo wysokiego miejsca w ludzkich dziejach.
Niektórzy niewierzący — zresztą wielu z nich przypisuje sobie imię chrześcijanina — stawiają Go wśród (a nawet ponad) takich mędrców jak Sokrates czy Gandhi, wśród (a nawet ponad) takich świętych jak Mojżesz czy Franciszek z Asyżu, wśród (a nawet ponad) takich geniuszy religijnych jak Budda czy Mahomet.
Musimy sobie jednak powiedzieć wyraźnie i z całą mocą: W Chrystusa wierzy tylko ten, kto wraz z Apostołem Piotrem wyznaje: „Ty jesteś Chrystus, Syn Boga żywego!” — i to tylko pod tym warunkiem, że wyznaje tak nie dlatego, iż takie są jego wierzenia, ale dlatego, bo wie, że taka jest prawda.
Gdyby Chrystus nie był Synem Bożym, ale tylko się za niego uważał, albo gdyby był nim tylko w ludzkich wierzeniach, chrześcijaństwo nie tylko przemieniłoby się w kupę bredni, ale w kupę bredni wysoce szkodliwych. Może dlatego niektórzy niewierzący tak chrześcijaństwa nienawidzą, bo tak właśnie je postrzegają.
Są również tacy niewierzący, którzy — choć w gruncie rzeczy w Chrystusa nie wierzą — do Jego nauki odnoszą się z szacunkiem. Niekiedy są to ludzie o mocnym temperamencie religijnym, którzy marzą sobie nieraz o stworzeniu religii doskonalszej niż chrześcijaństwo. W ich światopoglądzie jest to, rzecz jasna, marzenie logiczne. Zauważmy jednak, jak wielka rozpacz kryje się za takim marzeniem. Jeżeli bowiem chrześcijaństwo trzeba zastąpić jakąś religią doskonalszą, to ta następna religia też kiedyś przeminie, żeby ustąpić jakiejś innej, lepszej, lepiej dostosowanej do tamtej przyszłej mentalności.
Co najważniejsze, wszystkie te „coraz doskonalsze” religie byłyby dziełami tylko ludzkimi, tworzonymi w ciemnościach i w cieniu śmierci, w tęsknocie za prawdą, ale bez jej znajomości. Krótko mówiąc, tworzenie „doskonalszej religii” skończyłoby się tym samym, do czego — na naszych oczach — prowadzi tworzenie „moralności doskonalszej” niż moralność oparta na Dekalogu i Ewangelii, to znaczy osunięciem się w chaos i rozpacz. Z marzeń o religii rzekomo doskonalszej od chrześcijaństwa prześwituje ciemna rozpacz nieosiągalności prawdy ostatecznej.
Byłaby to rozpacz w pełni uzasadniona, gdyby orędzie o Jezusie Chrystusie było jedynie wytworem ludzkich tęsknot i marzeń. Spostrzeżenie Apostoła Pawła, że „jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara i aż dotąd pozostajecie w swoich grzechach (...), bardziej od wszystkich ludzi godni politowania” (1 Kor 15,17.19) — odnosi się nie tylko do zmartwychwstania naszego Pana, ale do całej prawdy o Nim. Gdyby Chrystus nie był Synem Bożym, to my jesteśmy najgłupsi i najbardziej niebezpieczni ze wszystkich ludzi.
Na szczęście chrześcijaństwo nie jest dziełem ludzkim, ale Bożym. Na szczęście Jezus z Nazaretu jest tym samym Słowem Bożym, które — równe swojemu Przedwiecznemu Ojcu — świat powołało do istnienia. Bóg naprawdę tak umiłował świat, że Syna swego nam dał, abyśmy mieli życie wieczne (por. J 3,16). Jezus Chrystus naprawdę jest „Barankiem Bożym, który gładzi grzech świata” (J 1,29) i „nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przez Niego” (J 14,6). „I nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni” (Dz 4,12).
Dlatego tak prawdziwie brzmią zdania bulli Incarnationis mysterium, że „Jezus jest prawdziwą nowością, przerastającą oczekiwania ludzi i pozostanie nią na zawsze, przez wszystkie kolejne epoki dziejów” (IM 1) oraz że „Rok Jubileuszowy jest jakby zaproszeniem na ucztę weselną” (IM 4).
Przypomnijmy biblijną ideę nowości nieprzemijającej. W Nowym Testamencie wyrażona jest ona za pomocą wyrazu kainós. Przymiotnik neos opisuje nowość zwyczajną: nowa może być koszula, dom, wiadomość. Za jakiś czas ani koszula, ani wiadomość nie będą już nowe.
Przymiotnik kainós określa nowość nieprzemijającą. Od chwili, kiedy ludzkość wynalazła koło czy gotowanie pokarmów, nie sposób zrezygnować z tych wynalazków. W tym sensie Ewangelie i listy apostolskie mówią o nowym przymierzu, nowym przykazaniu, nowym stworzeniu, nowym człowieku — są to nieprzemijalne i nie starzejące się dary i obietnice, jakie otrzymaliśmy dzięki Chrystusowi.
Sam Chrystus Pan jest nowością, przekraczającą nawet wymienione przed chwilą nowości. Co więcej, jest nowością, przekraczającą oczekiwania tych nawet, którzy w Niego wierzą i Go kochają. W Nim przecież, w Jego Ciele, mieszka cała pełnia Bóstwa (por. Kol 2,9). Z Jego nieskończoności już teraz jesteśmy ponad miarę obdarzeni, ale zupełnie przekracza to naszą wyobraźnię, jak wiele jeszcze otrzymamy (por. J 1,16; 1 J 3,2).
Mądrość Chrystusa Pana nieskończenie przewyższa tę, którą można znaleźć u Platona czy Konfucjusza, a miłość matki Teresy z Kalkuty czy Maksymiliana Kolbego jest zaledwie cieniem tej miłości, która ponad wszelką miarę jest w Chrystusie. Dlatego On jest kimś wiecznie i najdosłowniej nowym. Nawet w życiu wiecznym nie przywykniemy do Jego wspaniałości. Można powiedzieć, że w niebie On będzie naszą wiekuistą, nieskończenie radosną, Niespodzianką.
W życiu doczesnym to radosne spotkanie z Chrystusem ma się zacząć i pogłębiać. Rok Jubileuszowy to tylko znak i przypomnienie, że cały eon obecny jest czasem przeznaczonym na to, by „głosić narodom jako Dobrą Nowinę niezgłębione bogactwo Chrystusa” (Ef 3,8), który jeden może uzdrowić nas z naszych grzechów i doprowadzić do swojego Ojca.
Dodatkowo ten sens Roku Jubileuszowego jest ukazany przez znak Drzwi Świętych, których otwarcie będzie zmaterializowanym wezwaniem do przejścia od grzechu do łaski. Przede wszystkim jednak Drzwi Święte są znakiem tej Bramy, o której mówił Pan Jezus: „Ja jestem bramą. Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony” (J 10,9).
Komentując te słowa Pana Jezusa, Jan Paweł II wyjaśnia z całą jednoznacznością, że dotyczą one nie tylko chrześcijan, ale wszystkich ludzi bez wyjątku: „Jezus powiedział: «Ja jestem bramą», aby ukazać, że nikt nie może mieć dostępu do Ojca inaczej, jak tylko przez Niego. Fakt, że Jezus tak określa samego siebie, potwierdza, iż jest On jedynym Zbawicielem posłanym przez Ojca. Istnieje tylko jedna brama, która pozwala wejść do życia w komunii z Bogiem: jest nią Jezus, jedyna i ostateczna droga zbawienia. Tylko do Niego można odnieść w pełni słowa Psalmisty: «Oto jest brama Pana, przez nią wejdą sprawiedliwi» (Ps 118,20)” (IM 8).
Nigdy dość podkreślania, że Syn Boży nie po to stał się człowiekiem, aby nauczyć nas jednej z dróg do Boga. On sam jest Drogą (por. J 14,6). „Bo to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa” (J 17,3). Dokładnie w tym samym duchu napisał Jan Paweł II: „Narodzenie Jezusa w Betlejem nie jest faktem, który można uznać za zamkniętą przeszłość. Przed Nim staje bowiem cała ludzka historia: Jego obecność oświeca naszą teraźniejszość i przyszłość świata. On jest «Żyjącym» (por. Ap 1,18), Tym, «Który jest, i Który był i Który przychodzi» (Ap 1,4)” (IM 1).
Jak to jednoznaczne wyznanie wiary pogodzić z otwartym i przyjaznym stosunkiem do chrześcijan niekatolików oraz do ich Kościołów, a przede wszystkim — bo to trudniejsze — do religii niechrześcijańskich, których wyznawcy niekiedy czują się zagrożeni z powodu naszej wiary w Chrystusa?
W myśl zachęt Jana Pawła II, ten Jubileusz powinien być wielkim świętem ekumenicznym. Sam Duch Święty wyznaczył nam, katolikom pierwszych pokoleń po Soborze Watykańskim II, to — nam się wydaje, że bardzo trudne — zadanie, żebyśmy naszą wiarę w jeden założony przez Chrystusa i zgromadzony wokół następcy Piotra Kościół łączyli z braterstwem i miłością wobec tych chrześcijan, którzy ze stolicą Piotra jedności nie utrzymują.
Otóż to, co nam się wydaje bardzo trudne, bulla przedstawia jako oczywiste i bardzo łatwe: „Pośpieszmy wszyscy z różnych Kościołów i Wspólnot kościelnych rozsianych po całym świecie, na przygotowane dla nas święto! Przynieśmy z sobą to, co już nas jednoczy, a spojrzenie utkwione tylko w Chrystusie niech nam pozwoli wzrastać w jedności, która jest owocem Ducha” (IM 4). To rzeczywiście bardzo proste: Łączmy się w prawdziwej miłości do Chrystusa i w posłuszeństwie wobec Niego, a Jubileusz stanie się dla nas wszystkich „czasem pojednania i znakiem prawdziwej nadziei”! Oby tylko Duch Święty raczył tak nas rozjaśniać swoją łaską, żebyśmy nie komplikowali ani nie zaciemniali tego, co obiektywnie jest proste i jasne!
Trudniejszym jednak zadaniem wydaje się pogodzenie jednoznacznej wiary w Chrystusa, jedynego Zbawcę wszystkich ludzi, z duchem życzliwości wobec niechrześcijan, zwłaszcza tych, którzy w naszych pragnieniach misyjnych dostrzegają ducha agresji i przejaw duchowego imperializmu. Czy Papież nie oddaje się naiwnym — a wrogowie mogliby powiedzieć: podstępnym — marzeniom, kiedy pisze: „Oby Jubileusz przyczynił się do postępu we wzajemnym dialogu, abyśmy pewnego dnia mogli wszyscy — żydzi, chrześcijanie i muzułmanie — przekazać sobie w Jerozolimie pozdrowienie pokoju” (IM 2).
Wzorcowym wręcz przykładem połączenia jednoznacznej wiary w Chrystusa z szacunkiem dla religijnej tożsamości niechrześcijan są słowa, wypowiedziane przez Jana Pawła II 19 sierpnia 1985 roku, podczas spotkania z młodzieżą muzułmańską w Casablance: „Uczciwość wymaga, byśmy uznali i szanowali to, co nas różni. Najbardziej istotną różnicą jest oczywiście sposób, w jaki patrzymy na osobę i dzieło Jezusa z Nazaretu. Wiecie, że my, chrześcijanie, wierzymy, iż Jezus wprowadza nas w wewnętrzne poznanie tajemnicy Boga i w synowską wspólnotę Jego darów, tak że uznajemy w Nim i głosimy Pana i Zbawcę. To są ważne różnice, które możemy przyjąć z pokorą i szacunkiem, w duchu wzajemnej tolerancji. Jest w tym tajemnica, co do której — jestem tego pewny — Bóg nas kiedyś oświeci”.
W samej natomiast bulli zwraca Papież uwagę na ogromną wagę tej działalności misyjnej, w której doprawdy trudno byłoby zobaczyć przejaw duchowego imperializmu: Niechaj wierzący w Chrystusa starają się tak żyć w świecie, ażeby „być zaczynem i niejako duszą społeczności ludzkiej, która ma się w Chrystusie odnowić i przemienić w rodzinę Bożą” (IM 2). To jest podstawowa forma „przynoszenia światu prawdziwej światłości, Chrystusa Pana” (tamże).
Pokojowi między wyznaniami i między religiami służy również wezwanie Jana Pawła II do oczyszczenia pamięci, „ażeby w akcie odwagi i pokory uznać błędy tych, którzy nosili i noszą miano chrześcijan” (IM 11). Jest to kontynuacja wezwania, które pojawiło się już w liście apostolskim Tertio millenio adveniente, 33: „Jest rzeczą słuszną, aby Kościół w sposób bardziej świadomy wziął na siebie ciężar grzechu swoich synów, pamiętając o wszystkich tych sytuacjach z przeszłości, w których oddalili się oni od ducha Chrystusa i od Jego Ewangelii, i zamiast dawać świadectwo życia inspirowanego wartościami wiary ukazali światu przykłady myślenia i działania, będące w istocie źródłem antyświadectwa i zgorszenia”.
W tej bulli Papież dorzuca trzy nowe spostrzeżenia: że wraz z tymi, którzy dawali antyświadectwo, jesteśmy współczłonkami jednego Ciała Mistycznego, że nieraz i my sami zaciemniamy swoim postępowaniem oblicze Oblubienicy Chrystusa, że dawne i obecne antyświadectwa pogrążają wielu wierzących w zobojętnieniu, a niewierzących oddalają od wiary (IM 11).
Rzecz jasna, nie zapomina Jan Paweł II o tym, że „historia Kościoła jest historią świętości” (tamże), a szczególnie cennym tego dowodem są męczennicy (IM 13).
Jak w erze chrześcijańskiej winna się odzwierciedlać ta cecha roku jubileuszowego, że był to czas powszechnej amnestii, przywrócenia niewolnikom wolności i darowania długów? Rzecz jasna, pytanie dotyczy tego „roku łaski”, który trwa nieprzerwanie od Niedzieli Zmartwychwstania aż do Dnia Sądu. Jednak rok jubileuszowy na pamiątkę obdarzenia nas przez Ojca Przedwiecznego własnym Synem powinien być czasem szczególnego odnowienia w Kościele i chrześcijaństwie tego wszystkiego, czym powinien być Kościół na co dzień.
Wolność w Chrystusie to — źródłowo — wolność od tego wszystkiego, co oddala nas od Boga, czyli wolność od grzechu. Jej konsekwencją, ale i sprawdzianem autentyczności jest zarówno to, że ludzie panują nad samymi sobą, jak to, że nie są niewolnikami uwłaczających ludzkiej godności uwarunkowań zewnętrznych.
Zwyczajnym narzędziem pielęgnacji oraz pogłębiania wolności źródłowej jest sakrament pokuty, szczególny dar Bożego miłosierdzia, w którym otrzymujemy przebaczenie grzechów oraz pojednanie z Bogiem i Kościołem. Można mieć nadzieję, że Rok Jubileuszowy przyczyni się do ożywienia w Kościele praktyki tego sakramentu.
Janowi Pawłowi II zależy ponadto na tym, aby z okazji Roku Jubileuszowego nastąpiło odnowienie w Kościele praktyki odpustów (IM 9–10 oraz aneks do bulli). Przypomnijmy tu elementarne nauczanie o relacji między sakramentem pokuty a odpustami. Oba te dary wiążą się z dwoma różnymi aspektami ludzkiego grzechu. Mianowicie grzech jest to odwrócenie się od Boga, ale zarazem nieuporządkowane zwrócenie się ku stworzeniom. Pierwszy aspekt stanowi samą istotę grzechu i w żaden sposób nie możemy go usunąć; uczynić to może tylko Bóg. Zwyczajnym sposobem uzyskania Bożego przebaczenia jest sakrament pokuty.
„Już jednak od czasów starożytnych Kościół żywił zawsze głębokie przekonanie, że konsekwencją przebaczenia, udzielonego bezinteresownie przez Boga, winna być rzeczywista przemiana życia, stopniowe usuwanie zła wewnętrznego, odnowa własnej egzystencji” (IM 9) — krótko mówiąc, usuwanie z samego siebie tego wszystkiego, co w naszym stosunku do stworzeń jest nieuporządkowane. A mówiąc obrazowo: leczenie ran, jakie w nas pozostały po naszych grzechach.
Właśnie tu jest miejsce na odpusty. Kościół może i chce wspomagać nas w naszej pokucie za grzechy, czyli w leczeniu duchowych ran. Co więcej, korzystając z odpustów, możemy wspomagać pokutę innych (na tym właśnie polega zyskiwanie odpustu na rzecz kogoś innego). „Dzięki temu między wiernymi dokonuje się przedziwna wymiana darów duchowych, która sprawia, że świętość jednego wspomaga innych w znacznie większej mierze, niż grzech jednego może zaszkodzić innym” (IM 10).
„Modlić się o uzyskanie odpustu znaczy włączyć się w tę duchową komunię, a tym samym otworzyć się całkowicie na innych. Także bowiem w sferze duchowej nikt nie żyje tylko dla siebie. Chwalebna troska o zbawienie własnej duszy zostaje oczyszczona z bojaźni i egoizmu dopiero wówczas, gdy staje się również troską o zbawienie innych. Jest to rzeczywistość świętych obcowania, tajemnica «rzeczywistości zastępstwa» (vicarietas), modlitwy jako drogi do jedności z Chrystusem i z Jego Świętymi” (tamże).
Wolność duchowa ma w swojej naturze to, że dąży do przejawiania się na zewnątrz, zaś w życiu zbiorowym stara się wprowadzać społeczną sprawiedliwość. Prawdziwa (a nie tylko emocjonalna) wrażliwość na ludzkie biedy i niewole jest chyba najbardziej przekonującym świadectwem działania mocy zbawczej Chrystusa oraz naszej przynależności do Niego.
O więcej sprawiedliwości społecznej Jan Paweł II woła od początku swego pontyfikatu. Dość przypomnieć, że już w pierwszej encyklice napisał o współczesnym podziale ludzkości na społeczeństwa bogate i biedne, że stanowi on „jak gdyby gigantyczne rozwinięcie biblijnej przypowieści o bogaczu i Łazarzu” (RH, 16). Toteż zrozumiałe, że w proponowanym przez tego Papieża duchowym programie Roku Jubileuszowego tematowi temu poświęca się uwagę szczególną.
Już w Tertio millennio adveniente wzywał Jan Paweł II „narody europejskie do poważnego rachunku sumienia w celu uznania dziejowych błędów i przewinień na polu ekonomicznym i politycznym w stosunku do narodów, których prawa były systematycznie gwałcone przez imperializmy zarówno wieku XIX, jak też obecnego stulecia” (27). Wezwanie to Papież kierował również do poszczególnych ludzi, każąc się zastanowić „nad współodpowiedzialnością licznych chrześcijan za przejawy głębokiej niesprawiedliwości i nierówności społecznej” (TMA 36).
W naszej bulli Jan Paweł II wzywa po prostu do konkretnego działania na rzecz „ludzi żyjących w nędzy i zepchniętych na margines społeczny”, zwraca uwagę na nowe formy niewolnictwa, bardziej podstępne niż znane w przeszłości oraz nawołuje do „kształtowania nowej kultury międzynarodowej solidarności i współpracy, w której wszyscy — zwłaszcza kraje bogate i sektor prywatny — włączą się odpowiedzialnie w budowę systemu ekonomicznego służącego każdemu człowiekowi” (IM 12).
Tym wszystkim, którym się wydaje, że są zbyt mali na to, aby przyczynić się do zmniejszenia biedy i niesprawiedliwości na świecie, warto przypomnieć starą mądrość chrześcijańską: „Gdybyś na świecie tylko ty jeden starał się przyczynić do tego, ażeby było mniej zła, to już świat byłby lepszy!”.
Tym wszystkim zaś, którym się wydaje, że Jubilat liczący dwa tysiące lat jest już bardzo stary, warto przypomnieć, jak beznadziejnie stary wydawał się Kościół niejakiemu Hermasowi, który 1850 lat temu, w samej połowie II wieku, tę starość Kościoła wyjaśniał następująco: „ponieważ duch wasz się zestarzał i wyczerpał, i siłę stracił” (Pasterz, wizja 3,11,1). Wkrótce jednak Hermas zobaczył Kościół jako „młodą i piękną, i wesołą” dziewczynę, a to dlatego, że „ci, którzy pokutują, odzyskują zupełną młodość” (wizja 3,13,1.4).
Młodość i starość Kościoła mierzy się nie liczbą lat, ale bliskością lub oddaleniem od Chrystusa, który jest Panem i Oblubieńcem Kościoła.
Jacek Salij OP
Artykuł ukazał się w miesięczniku „Pastores”
1 Jobel oznacza barana, ale także róg barani, którym obwieszczano początek roku jubileuszowego (por. Kpł 25,9).
na początek strony © 1996–2000 Mateusz |