Czytelnia |
o. Jacek Salij Hieroglif cierpienia
Dwa listy otrzymałem niedawno, zupełnie różne, a mówiące o tym samym: jak dziwne rzeczy Bóg potrafi uczynić z ludzkim cierpieniem! Pierwszy list napisała osoba ciężko poturbowana w wypadku samochodowym: "W momencie, kiedy znalazłam się na masce samochodu, uświadomiłam sobie głęboko, że wszystko, o co zabiegamy, to marność nad marnościami. Liczy się naprawdę miłość, tylko miłość. Natomiast kiedy leżałam na ulicy i dzieliły mnie centymetry od kół samochodu, zrozumiałam, jakim darem jest życie. To wszystko trwało kilka sekund, a zrozumiałam wtedy więcej niż w ciągu wszystkich lat chodzenia do szkoły. W ogóle niesamowitą obecność Chrystusa czuję w czasie tych dni cierpienia. Bardzo świadomie przeżywałam stacje Drogi Krzyżowej, zabrakło tylko stacji XIII i XIV. Wiem, że ogromnie dużo ludzi modli się za mnie, dlatego mam siłę pokonywać wszelkie przeszkody. Jak bardzo dziękuję teraz Bogu za to wszystko, co ostatnio musiałam przejść i przecierpieć!" Cierpienie drugiej mojej znajomej było zapewne trudniejsze: "Moja choroba, poczucie osamotnienia, rozpaczy i buntu, paradoksalnie przyczyniły się do mojego powtórnego nawrócenia. Obecnie nie wyobrażam sobie życia bez Jezusa. Moja droga do Niego była bolesna i trudna - i ciągle taka jest. Okres choroby i pobytów w szpitalu był jak piekło na ziemi lub co najmniej jak czyściec. Ale dopiero teraz uświadomiłam sobie: "Jak ty mogłaś być tak daleko od Jezusa? Przecież tylko w Nim jest życie!" To, co zyskałam dzięki tej chorobie, spróbowałam wyrazić w wierszu, przepraszam za rymy krakowsko-częstochowskie:
Proszę Ojca, Jezus żyje! Czy to nie wspaniałe? Warto jest cierpieć..." Tutaj przypomina mi się jeszcze trzecie świadectwo, świadectwo małego dziecka. "Nie cierpię, ale uczę się cierpieć" - powiedział kiedyś wybitnemu francuskiemu pisarzowi, Claudelowi, pewien ciężko chory chłopczyk.
Kiedy ludzie cierpiący mówią takie wspaniałe rzeczy na temat cierpienia, słuchamy tego z podziwem, a może i z świętą zazdrością. Ale zarazem nie wolno nam zapomnieć o tym, że cierpienie samo w sobie to naprawdę nic dobrego i że należy z nim walczyć, usuwać je zarówno z naszego życia, jak z życia naszych bliźnich. Jest w Księdze Mądrości takie bardzo znane zdanie, że "Bóg śmierci nie uczynił ani nie cieszy się ze zguby żyjących". Otóż równie prawdziwie można powiedzieć, że Bóg cierpienia nie uczynił ani nie cieszy Go to, że Jego dzieci cierpią. Podleganie cierpieniu, podobnie jak nasza śmiertelność, jest skutkiem i owocem naszej grzeszności. Często nawet naocznie widać, że nie byłoby tego oto cierpienia, gdyby nie mój lub cudzy grzech, mój albo twój egocentryzm, gruboskórność, niewrażliwość, itp. "Wszyscy, którzy chodzą za obcymi bogami, pomnażają swoje udręki" - wskazuje Psalmista podstawowe źródło cierpień na świecie. To właśnie dlatego powinniśmy dążyć do tego, żeby cierpienia było na świecie jak najmniej. Z jednej strony należy usuwać przyczyny cierpienia, również jego przyczyny najgłębsze, które swe źródło mają w duszy człowieka, a których źródłem ostatecznym jest nasze odejście od Boga. Z drugiej zaś strony czymś słusznym jest zmniejszać swoje i cudze cierpienie, które już stało się faktem. Toteż nie jest to przypadek, że właśnie cywilizacja chrześcijańska rozwinęła na niespotykaną dotąd skalę wrażliwość na człowieka chorego, również chorego psychicznie, na człowieka biednego, również nędzarza duchowego, na człowieka doznającego niesprawiedliwości, a nawet na sytuację przestępcy słusznie ponoszącego karę za swoje przewinienia. Prowadzi to nas nieraz aż do rzucania oskarżeń przeciwko samemu Panu Bogu. Przygniecieni jakimś wielkim nieszczęściem, zapominamy o tym, że wszelkie zarzuty stawiane Bogu dotyczą naszych fałszywych o Nim wyobrażeń i nie mogą dotyczyć Boga prawdziwego. Jest przecież czymś gruntownie niemożliwym, ażeby Bóg, który jest samą Miłością, był sprawcą jakiegokolwiek zła lub czegoś niesłusznego. Powiedzmy to skrótowo: To nie Pan Bóg jest sprawcą tego, iż zapadalność dzieci na raka jest bez porównania wyższa na Górnym Śląsku niż w Białostockiem, i nie Pana Boga należy obwiniać za to, że w ostatnim półwieczu - odkąd zaczęliśmy robić doświadczenia z wybuchami jądrowymi - znacznie wzrosła liczba różnych kataklizmów, takich jak trzęsienia ziemi, tajfuny itp. Kiedy to człowiek sobie uświadomi, łatwiej zrozumieć, że to jednak niemała pochopność przypisywać od razu Panu Bogu wszystkie te cierpienia, których przyczyn nie potrafimy rozpoznać. Pan Bóg niewątpliwie nie chciał, aby ludzie cierpieli. Ale zarazem nie chce usuwać nam cierpienia z naruszeniem naturalnego porządku przyczyn i skutków, kiedy sami je w nasze życie wprowadzamy. Czyni jednak coś bez porównania więcej: dopuszczając cierpienie, usuwa jego złowrogie żądło, jeśli tylko człowiek cierpiący w Nim zechce szukać ratunku. Cierpienie samo z siebie ma moc zmiażdżyć człowieka, Bóg jednak (i tylko On) ma moc sprawić, ażeby człowiek dotknięty cierpieniem został ocalony. Wiele o tym czytamy w Piśmie Świętym. "Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną" (Ps 23,4). Właśnie o tym mówiły autorki cytowanych na początku listów. Temu tematowi poświęcony jest cały Psalm 91, wciąż powszechnie znany w przekładzie Jana Kochanowskiego: "Kto się w opiekę odda Panu swemu, A całym sercem szczerze ufa Jemu, Śmiele rzec może: Mam obrońcę Boga, Nie przyjdzie na mnie żadna straszna trwoga". Szczerze namawiam do przeczytania sobie całego tego Psalmu. Autorki cytowanych listów doświadczyły jednak czegoś zdecydowanie więcej. Pan Bóg nie tylko osłonił je w czasie cierpienia i udręki. One doznały tej łaski, że cierpienie zostało przemienione w czyn duchowy i narzędzie głębszego odnalezienia Boga. Potwierdzona została w ten sposób prawda biblijnej metafory dwóch drzew, z których jedno zostało zasadzone na pustyni, drugie zaś nad nigdy nie wysychającym strumieniem. Początkowo oba drzewa rozwijały się równie pomyślnie, jako że na pustyni izraelskiej okres wegetacji trwa nieraz i kilka miesięcy. Kiedy jednak przyszły letnie upały, drzewo na pustyni uschło, bo musiało uschnąć. Natomiast to drugie drzewo tym głębiej zapuściło korzenie. Obraz ten znakomicie opisuje dwa sposoby doświadczania takiego samego cierpienia. Kiedy człowiek w swoim cierpieniu nie chce lub nie potrafi zbliżyć się do Boga, cierpienie ma tak złowrogą moc, że może go nawet zniszczyć. Ale w moim cierpieniu mogę również powierzać się Bogu, mogę błagać Go, aby On sam zechciał się do mnie przybliżyć. Wówczas żar cierpienia nie tylko że mnie nie zniszczy, ale stanie się ze mną podobnie jak z tym drzewem nad strumieniem: tym głębiej zapuszczę korzenie ku mojemu Bogu! Jeszcze lepiej prawdę tę oddają trzy krzyże, jakie stały na Kalwarii. Cierpienie człowieka ukrzyżowanego po lewej stronie zachowało pierwotny wymiar niszczącej i przeklętej zapłaty grzechu. Człowiek z prawej strony też zasłużył sobie na karę, ale mocą Chrystusa jego cierpienie stało się drogą powrotu do człowieczeństwa. Dlatego człowiek ten usłyszał słowa: "jeszcze dziś będziesz ze Mną w raju". I wreszcie Chrystus Pan: cierpiał za cudze grzechy, za nasze grzechy, a w swoim strasznym cierpieniu nie tylko nie dał się oderwać od swojego Przedwiecznego Ojca, lecz nas wszystkich do Niego przybliżył. Te trzy krzyże - krzyż przeklęty, krzyż pokuty oraz krzyż zbawczy - to trzy sposoby przeżywania zewnętrznie podobnego cierpienia. Jesteśmy grzesznikami, dlatego nikt z nas nie jest godzien cierpieć wyłącznie na krzyżu Chrystusa. Zapewne nasze cierpienia dokonują się na wszystkich trzech krzyżach jednocześnie. Chodzi jednak o to, żeby możliwie jak najwięcej swoje cierpienie przeżywać na krzyżu Chrystusa Pana oraz na krzyżu dobrego łotra, i żeby jak najmniej cierpieć bezsensownie, na tym krzyżu z lewej strony. Nie musimy rozumieć sensu naszych cierpień, ważniejsze jest to, żeby - za łaską Bożą - miały one jak najwięcej sensu. Głęboko, bardzo głęboko wyraził to Cyprian Norwid: "Hieroglif cierpienia, na ziemi niepojęty, zrozumialszy w niebie". Jacek Salij OP
początek strony |