Henri J. M. Nouwen |
Życie monastyczne Jest to pierwsza wizyta Petera w Europie. Uznałem więc, że warto, aby zobaczył jeszcze coś oprócz małego Trosly i okolicznych wiosek. Postanowiliśmy zatem udać się na półtora dnia do Paryża, nacieszyć się tym wielkim miastem i poczuć trochę jego duchowego życia. Wieczorem uczestniczyliśmy w nieszporach i mszy św. w kościele św. Gerwazego, niewątpliwie jednym z najbardziej znaczących ośrodków nowego życia religijnego we Francji. Święty Gerwazy jest duchowym domem Bractwa Monastycznego z Jerozolimy. Te wspólnoty kobiet i mężczyzn jako miejsce swojej modlitwy wybrały miasto, w przeciwieństwie do wielkich zakonów kontemplacyjnych w przeszłości, które budowały swoje klasztory i opactwa na spokojnej wsi. Przebywanie u św. Gerwazego, modlitwa z mnichami i zakonnicami oraz z kilku setkami Paryżan, którzy przyszli tu prosto z pracy na mszę, stało się głębokim przeżyciem dla nas obu. Liturgia była uroczysta i podniosła. Prawdziwa ekspresja adoracji. Mnisi i zakonnice ubrani byli w pofałdowane, białe szaty. Modlitewna, polifoniczna muzyka przywodziła na myśl ryt bizantyński. Stały tam ikony, świece i kadzidło. Ludzie siedzieli na podłodze lub w małych ławkach. Było bardzo spokojnie, harmonijnie i pobożnie. Przejście z hałaśliwych, rozbieganych ulic miasta do wielkiego kościoła, wprost w objęcia prostoty i podniosłości liturgii, wywarło na nas obu duże wrażenie. Peter zabrał ulotkę opisującą duchowość braci i sióstr z Jerozolimy. Przeczytałem w niej:
W kościele św. Gerwazego mogliśmy się przekonać, co te słowa oznaczają. Często zastanawiałem się nad możliwościami życia prawdziwie kontemplacyjnego w samym środku miasta. Czy jest to możliwe? Czy pozostaje tylko w sferze romantycznego snu? W Cambridge próbowałem zapoczątkować coś podobnego ze swoimi studentami. Jednak moje własne zabieganie, roztargnienie i wewnętrzne napięcie pokazały, że nie byłem jeszcze na to gotów. Potrzebowałem znacznie więcej wewnętrznej dyscypliny, niż mogłem jej nabyć na stawiającym wysokie wymagania uniwersytecie. A jednak bracia i siostry z Jerozolimy to robią. W ich ulotce czytamy dalej:
Kiedy wieczorem o pół do ósmej wyszliśmy z kościoła w poszukiwaniu miejsca, gdzie można by coś zjeść, ujrzeliśmy jakieś znajome twarze: ludzi, których spotkaliśmy w Arce. Zdałem sobie sprawę, że ten kościół jest domem dla wielu ludzi, miejscem, gdzie można być razem w cichej modlitwie, jest centrum formowania się wspólnoty, a przede wszystkim foyer, które umożliwia życie w Babilonie, a jednocześnie trwanie w świętym Jeruzalem. |
Paryż -- bogaty i ubogi Kiedy spacerowaliśmy dzisiaj z Peterem po Paryżu, byliśmy pod wrażeniem i jego dostatku, i jego ubóstwa. Sklepy oferują bogactwo i różnorodność, które można spotkać także w innych miastach. Tłumy ludzi przelewają się przez miasto -- oglądając, kupując, pijąc kawę, rozmawiając, śmiejąc się, całując i grając. W metrze gitarzyści i piosenkarze z przenośnymi mikrofonami i głośnikami przyłączają się do podróżnych, śpiewają piosenki rockowe i proszą o datki. W jednym pociągu zostaliśmy uraczeni przedstawieniem kukiełkowym z tańczącym księżycem, śpiewającym misiem i słodką melodią. Paryż tętni życiem, ruchem, sztuką, muzyką i jest pełen ludzi różniących się wiekiem, rasą i narodowością. Tak wiele się dzieje -- często równocześnie -- że trudno nie czuć się przytłoczonym przez nadzwyczajną różnorodność wrażeń. Paryż szokuje, zadziwia, ekscytuje, pobudza, ale także męczy. Ujrzeliśmy również jego drugą stronę: wielu biednych, głodnych ludzi, żyjących na ulicach, śpiących na stacjach metra i z kościelnych stopni proszących o pieniądze. Jest tu tak dużo bezrobotnych, alkoholików, narkomanów, chorych psychicznie i umysłowo, że ci, którzy chcą im pomóc, zaoferować schronienie, żywność i radę, nigdy nie mogą być w pełni przekonani, że wypełnili zadanie. Pośród całego piękna, bogactwa i dostatku Paryża istnieje ogromne cierpienie, niezaprzeczalna samotność i nie dająca się ogarnąć ludzka udręka. |
Gdzie spotykają się ubóstwo i miłosierdzie W każdą niedzielę o piątej po południu Jean Vanier ma zwyczaj dzielić się ze wspólnotą swoimi refleksjami na temat Ewangelii. Jego liczne tegoroczne podróże po świecie powodują, że jest to wydarzenie raczej wyjątkowe. Dzisiaj jednak Jean jest w domu. Usiadł na podłodze w holu Les Marronniers, otoczony przez około czterdziestu ludzi -- część upośledzonych, część asystentów i całkiem pokaźną grupkę gości. Czytał fragmenty Ewangelii św. Łukasza, a później rozważał na głos przeczytane słowa. Obecność na jego sesji to jakby zaproszenie do modlitwy przyjaciela. Nie prowadzi wielkiej teologicznej analizy, nie używa trudnych słów, nie wykłada skomplikowanych idei -- jest to po prostu pobożna penetracja słów Boga. Jean powiedział kilka rzeczy, które mną poruszyły. Ale jedna sentencja w sposób szczególny zapadła mi w serce, by dalej jeszcze się rozwijać. Powiedział: "Jezus prowadzi nas ku małości. Jest to miejsce, gdzie spotykają się miłosierdzie i ubóstwo. Jest to miejsce, gdzie spotykamy Boga". Mając w pamięci obrazy paryskiej biedy oraz słowa Jeana z ostatniej niedzieli, że zostaliśmy powołani nie do tego, by służyć ubogim, lecz by być ubogimi, byłem porażony tym, co obecnie usłyszałem. Wybierać małych ludzi, małe radości, małe smutki i ufać, że w nich właśnie przychodzi Bóg -- oto jest trudna droga Jezusa. I znowu poczułem silny opór przed podążeniem tą drogą. Czuję w sobie chęć do pracy dla maluczkich, ale chciałbym, by stało się to wielkim wydarzeniem! Coś wewnątrz mnie pragnie zamienić drogę Jezusa na drogę, która znalazłaby uznanie w oczach świata. Pragnę, by wąska ścieżka stała się szeroką szosą. Z ciężkiego życia Jezusa świat pragnie uczynić historię sukcesu. Za każdym razem, kiedy myślimy, że dotarliśmy już do dna biedy, okazuje się, że poza nim jest jeszcze większa nędza. I nie ma już właściwie powrotu do bogactwa, dostatku, sukcesu, poklasku i nagród. Za ubóstwem fizycznym idzie jeszcze ubóstwo umysłowe, za umysłowym -- duchowe, a za nim nie ma już niczego, niczego oprócz nagiej ufności w miłosierdzie Boga. Nie jest to droga, którą można podążać samotnie. Tylko z Jezusem możemy iść do tego miejsca, gdzie nie ma niczego oprócz miłosierdzia. To z tego miejsca Jezus wołał: "Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?" To z tego miejsca Jezus został wyniesiony do nowego życia. Drogą Jezusa można iść tylko z Jezusem. Jeśli będę chciał zrobić to sam, będzie to rodzaj przewrotnego heroizmu, tak niestałego jak tylko może być heroizm. Jedynie Jezus, Syn Boży, może iść drogą całkowitego wyrzeczenia i miłosierdzia. Jezus przestrzegał nas, że bez Niego nic nie możemy uczynić i zostaniemy "odcięci i wyrzuceni", ale także obiecywał: "Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity" (J 15,5). Jasno teraz widzę, dlaczego działanie bez modlitwy jest tak bezowocne. Tylko w modlitwie i tylko przez nią możemy być silnie związani z Jezusem i znaleźć siłę, by przyłączyć się do Niego w Jego drodze. |
Patrząc i słuchając Z powodu przyjazdu Petera byłem ostatnio bardziej skupiony na patrzeniu niż na słuchaniu. Jednym z powodów jego odwiedzin w Trosly było zrobienie fotoreportażu na temat życia w Arce. Tak wiele z tego, o czym trudno opowiedzieć, można pokazać. Tak wiele z tego, czego często nie wyrażą słowa, można wyrazić twarzą. Wśród niepełnosprawnych słowa z pewnością nie są najważniejszą drogą porozumiewania się. Często oczy mówią więcej niż usta. Peter zrobił setki fotografii. Przeszedł stopniowo od fotografowania piękna i uroku domów, bram i rzeźb do fotografowania bardziej ukrytego piękna i uroku ludzi bawiących się, śmiejących, jedzących i modlących się razem. Wiedział dobrze, że musi odczekać jakiś czas, zanim zacznie robić zdjęcia kobietom i mężczyznom, którzy żyją tutaj we wspólnocie. Najpierw musiały rozwinąć się między nim a fotografowanymi przyjazne stosunki, oparte na zaufaniu. Znaczące jest, że o wiele łatwiej uzyskać zgodę na zapis na taśmie magnetofonowej niż na zrobienie zdjęcia. Wydaje się, że zrobienie zdjęcia bardziej jest odbierane jako nagabywanie niż zapis głosu. Na szczęście, ludzie tutaj czuli się coraz mniej skrępowani obecnością Petera jako fotografa i zaczęli nawet zapraszać go do swoich domów i miejsc pracy, aby zrobił zdjęcia. Jego uprzejmość i cierpliwość spowodowały, że przestano widzieć w nim zagrożenie, a coraz bardziej uważano go za przyjaciela. Lubimy pokazywać nasze twarze przyjaciołom. W Ewangelii słowa "widzieć" i "słyszeć" są bardzo często używane. Jezus mówi do swoich uczniów: "Szczęśliwe oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą. Bo zaprawdę powiadam wam: Wielu proroków i sprawiedliwych pragnęło zobaczyć to, na co wy patrzycie, a nie ujrzeli; i usłyszeć to, co wy słyszycie, a nie usłyszeli" (Mt 13,16-ł7). Zobaczyć i usłyszeć Boga -- to największe dary, jakie możemy otrzymać. Oba są drogami poznania, ale jak wyczuwam na podstawie Pisma, zobaczenie Boga jest bardziej intymne i osobiste. Potwierdza to moje własne doświadczenie. Rozmowa telefoniczna jest tak ubogim sposobem bycia razem w porównaniu ze spotkaniem twarzą w twarz. Czyż nie mówimy często przez telefon: "Do rychłego zobaczenia"? Zobaczyć jest znacznie lepiej niż usłyszeć. Znacznie bliżej. Podczas kiedy ja szukam słów, które mogą być usłyszane albo przeczytane, Peter próbuje znaleźć obrazy, które mogą być zobaczone. Niewielu spośród ludzi w Arce przeczyta to, co napisałem, lub wysłucha tego, co mam do powiedzenia, ale wielu wciąż na nowo będzie oglądało zdjęcia, które zrobił Peter. Obecność Petera tutaj jest wielkim darem -- nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich, którzy zobaczą to, co on widział, i wezmą udział w jego radości. |
Pocieszenie w Maryi Ostatnio bardzo trudno mi się modlić. Podczas porannej medytacji myślę o tysiącu rzeczy, tylko nie o Bogu i Bożej obecności w moim życiu. Zamartwiam się, rozpamiętuję i zadręczam, ale naprawdę się nie modlę. Ku mojemu zdziwieniu jedyną modlitwą, która przynosi mi spokój i pocieszenie, jest modlitwa do Maryi. Rozważania nad zwiastowaniem uspokajają mnie i dają mi prawdziwą radość, podczas gdy nad refleksjami o innych tajemnicach nie potrafię się skupić. Kiedy próbuję być po prostu z Maryją i wsłuchać się w jej słowa: "Oto ja, służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa" (Łk 1,38), odnajduję w sobie prawdziwy spokój. Nie rozmyślam na temat tych słów i nie próbuję ich zrozumieć, lecz po prostu wsłuchuję się w nie tak, jakby odnosiły się do mnie. Maryja jest tak otwarta, szczera, ufna. Jest absolutnie gotowa słuchać słów, które przekraczają jej rozumienie. Wie, że słowa wypowiedziane do niej przez anioła pochodzą od Boga. Prosi o wyjaśnienie, ale nie kwestionuje ich znaczenia. Czuje, że ta wiadomość podana przez Gabriela całkowicie zmieni jej życie, i boi się, ale nie odmawia. Kiedy padają słowa: "Oto poczniesz i porodzisz Syna... i będzie nazwany synem Najwyższego", zapytuje: "Jakże się to stanie, skoro nie znam pożycia z mężem?" Wtedy słyszy to, czego żadna inna istota ludzka nie usłyszała: "Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię". Odpowiada z całkowitym zawierzeniem i w ten sposób staje się matką nie tylko Jezusa, ale także wszystkich, którzy w Niego wierzą: "...niech mi się stanie według twego słowa" (Łk 1,34-35,38). Wsłuchuję się w te słowa, jak w słowa, które zawierają najgłębszą możliwą odpowiedź na boskie działanie miłości. Bóg pragnie, by Duch Święty prowadził nasze życie, ale czy my jesteśmy gotowi się na to zgodzić? Przebywanie z Maryją i aniołem, a także słuchanie ich słów -- słów, które zmieniły bieg historii -- przynosi mi ukojenie i spokój. Dziś rano podzieliłem się tym doświadczeniem z ojcem Andre, który powiedział: "Zostań tam. Zostań z Maryją. Ufaj, a ona wskaże ci drogę. Pozostań z nią tak długo, aż znajdziesz spokój i wytchnienie. To jasne, że ona pragnie twojej uwagi. Ofiaruj jej to, a wkrótce zrozumiesz, dlaczego jesteś taki roztargniony". Prosta, dobra i pocieszająca rada. Nie wolno mi poruszać się szybciej, niż mogę. Otrzymałem pozwolenie pozostania w miejscu, w którym znajduję pocieszenie. Jest to miejsce, gdzie Maryja odpowiedziała "tak" na Bożą miłość. |
Działanie i bycie Dzisiaj wyjechał Peter. W miarę jak poznawał wspólnotę, coraz bardziej się zadomawiał. Szkoda, że nie mógł zostać dłużej. Mam wrażenie, że przez te dwanaście dni, które tu spędził, nie zdołał wykonać wszystkiego, co zamierzał, nie zdążył spotkać się ze wszystkimi i wszystkiego zobaczyć. Jestem jednak wdzięczny za to, że przyjechał. Poznał ideę życia w Arce tutaj, w Trosly. Z pewnością będzie to nam pomocne we współpracy w przyszłym roku. W tej chwili ma jasny pogląd na sytuację, rozpoznaje imiona osób, o których piszę, i może wyjaśnić tym, którzy go odwiedzają w Cambridge, jak żyje się i pracuje w Arce we Francji. Ponad sześćset zdjęć, które tu wykonał, z pewnością dopełni opowiadaną historię. Jestem trochę zasmucony, że mieliśmy tak mało czasu dla siebie. Zawsze wydaje się, że jest coś, czego się nie zrobiło. Nawet tutaj, w tym małym śpiącym miasteczku, czas szybko ucieka. Przyjaźń jest to święty dar, lecz my poświęcamy mu tak mało uwagi. Tak łatwo pozwalamy, by to, co trzeba zrobić, zawładnęło nad tym, co trzeba przeżyć. Przyjaźń jest ważniejsza niż praca. Obaj z Peterem wiemy o tym, ale jeszcze nie potrafimy wcielić tego w życie. Kiedy pociąg oddalał się ze stacji, myślałem: "Powinien wrócić i zostać tu dłużej, więcej modlilibyśmy się, rozmawiali i zwyczajnie trwonili czas". Wiem jednak również, że aby to mogło nastąpić, ja sam powinienem stać się inną osobą. Z pewnością czas, który razem spędziliśmy, pogłębił nasze więzi i wzajemną miłość. Jest to miłość, która wzrasta poprzez ciągłe wybaczanie sobie nawzajem tego, że jeszcze nie jesteśmy tacy, jacy byśmy chcieli być dla siebie. Henri J. M. Nouwen
Fragment książki pt. "Świt. Podróż duchowa" wydanej przez wydawnictwo Zysk i S-ka. Wkrótce w "Mateuszu" jej pełny tekst (w dziale Książki).
|
początek strony (c) 1996-1999 Mateusz |