Czytelnia

DARIUSZ KOWALCZYK SJ

Nietolerancyjny Jezus Chrystus,
czyli wszyscy muszą mieć rację...

 

Ratzinger ogłosił dokument „Dominus Iesus”, którym Watykan przekreśla osiągnięcia 30 lat dialogu ekumenicznego i międzyreligijnego, pisząc, że zbawienia mogą dostąpić wyłącznie wyznawcy Kościoła katolickiego i dzieląc Kościoły chrześcijańskie na lepsze i gorsze — obwieścił J. Pałasiński na łamach tygodnika „Wprost” (17 IX 2000). Żeby zrozumieć ich [wyznawców islamu, judaizmu i religii orientalnych] ból i zaskoczenie po ogłoszeniu „Dominus Iesus”, wyobraźmy sobie, że na przykład ekumeniczna Światowa Rada Kościołów albo zgromadzenie rabinów wydaje dokument wyliczający ułomności Kościoła rzymskiego. Jak zareagowaliby katolicy? — pytał dramatycznie publicysta „Polityki” (16 IX 2000), A. Szostkiewicz. Tak żywe reakcje wywołała deklaracja „O jedyności i powszechności zbawczej Jezusa Chrystusa i Kościoła” podpisana 6 sierpnia 2000 r. przez prefekta Kongregacji Nauki Wiary, kard. J. Ratzingera.

Niestety, reakcje większości dziennikarzy, były nie tylko żywe, ale przede wszystkim — delikatnie mówiąc — nierzetelne i nieprofesjonalne. Szkoda, że autentyczne przesłanie tak ważnego dla Kościoła dokumentu zostało przytłumione krzykliwymi, często nieuczciwymi, sloganami.

Od Pana Jezusa do Pana Moona

Co to jest? Nowa jakaś nauka... (Mk 1,27) — dziwili się 2000 lat temu słuchacze Jezusa. Wielu przygodnych komentatorów „Dominus Iesus” okazało podobne zdziwienie. Przypomnienie głoszonej przez Kościół od dwóch tysiącleci nauki, że nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia [niż Jezus Chrystus], w którym moglibyśmy być zbawieni (Dz 4,12), spotkało się z podejrzeniami, że oto Watykan, albo przynajmniej jakaś tajemnicza frakcja Kurii rzymskiej, chce przekreślić zapoczątkowane przez Jana XXIII otwarcie na świat i dlatego głosi coś, o czym w ostatnich latach Kościół w ogóle nie mówił. Jest oczywiście prawdą, że Sobór Watykański II dokonał przełomu w rozumieniu stosunku Kościoła do świata, ale z tego nie wynika, iż nagle przestało być prawdą to, co głosił Paweł Apostoł, a mianowicie, że jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek, Chrystus Jezus, który wydał siebie samego na okup za wszystkich (1 Tm 2,5). Deklaracja jedynie przypomina i rozwija tę biblijną prawdę.

Jeśli pawłowa nauka o Jezusie, jedynym Zbawicielu, nic nie straciła na swej aktualności, to powstaje pytanie o los tych, co w Chrystusa nie wierzą. W tej kwestii udzielano różnych odpowiedzi, niejednokrotnie takich, które miały niewiele wspólnego z duchem Ewangelii. Stwierdzenie, które znajdujemy u ewangelisty Marka: Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy będzie potępiony (16,16), rozumiano zbyt jurydycznie i fundamentalistycznie. Wizja świata u chrześcijan pierwszych wieków ograniczała się do basenu Morza Śródziemnego. W konsekwencji uważano, że zbawienna nauka o Jezusie Chrystusie została poznana przez wszystkich w sposób dostateczny i jeśli ktoś jej nie przyjmuje, to jest to wynikiem zawinionego uporu. Sytuacja ta zmieniła się po wielkich odkryciach geograficznych, ale i wówczas prawda o Bogu, który pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni (1 Tm 2,3) była niedostrzeżona albo źle rozumiana. Nie zdawano sobie sprawy z tego, co dzisiaj wydaje się oczywiste, a mianowicie, że Bóg nie może stawiać niemożliwych do spełnienia warunków zbawienia. Zbawcza historia nie jest przecież jakąś okrutną loterią, w której tylko nieliczni wylosują wygraną. Konieczność wiary i chrztu do zbawienia dotyczy tych, do których Ewangelia rzeczywiście dotarła, to znaczy nie tylko jako jedna z głoszonych w świecie idei, ale jako wewnętrznie poznana i przeżyta prawda. Innymi słowy, zamyka sobie drogę do zbawienia ten, kto wie, że Jezus jest Zbawicielem, ale pomimo to odrzuca Go i nie chce Mu zawierzyć. Tego rodzaju wybory — przeciwko Duchowi Świętemu — dokonują się (jeśli się dokonują) w głębi ludzkiego serca i tak naprawdę widzi je tylko Bóg. Dlatego też Kościół beatyfikuje i kanonizuje, czyli ogłasza uroczyście, że ktoś raduje się już wspólnotą z Bogiem w niebie, ale nigdy oficjalnie nie wypowiedział się, że ktoś na pewno został potępiony. Wręcz przeciwnie, modli się, aby Bóg dopomógł szczególnie tym, którzy najbardziej potrzebują Jego miłosierdzia.

Przez całe wieki nie brano dostatecznie pod uwagę wolności sumienia, a przecież nawet Tomasz z Akwinu podkreślał, iż wiara w Chrystusa sama w sobie jest rzeczą dobrą, jednakże błędem moralnym jest wierzyć w Chrystusa, jeżeli rozum mówi nam, że nie jest to dobre; każdy musi słuchać własnego sumienia, nawet jeśli to sumienie błądzi. Jan Paweł II podczas swej ostatniej wizyty w Indiach mówił — właśnie w imię wolności sumienia — o prawie człowieka do zmiany religii lub wyznania. A zatem np. jeśli ktoś w sumieniu jest przekonany, że islam jest wyrazem ostatecznego objawienia się Boga, to powinien zostać muzułmaninem. Z tego też wynika, że każda religia powinna mieć prawo do przedstawiania i proponowania siebie samej innym. Wolność sumienia zakłada możliwość zetknięcia się z różnymi ideami i opiniami. Mówienie o swojej wierze i zachęcanie innych do jej podzielenia nie musi wcale oznaczać agresywnego prozelityzmu. Jeśli katolik opowiada buddyście o Jezusie i wzywa go do przyjęcia ewangelicznego orędzia, to nie znaczy, że jest on nietolerancyjny, ale że na serio traktuje własną wiarę i chce z drugim podzielić się tym, co dla niego jest naprawdę ważne. I odwrotnie, również buddysta może zapraszać np. katolika do wejścia na drogę, którą on sam idzie.

Kościół powoli dochodził do prawdy o woli Boga, aby zbawić wszystkich ludzi, również tych, którzy umierają jako niechrześcijanie. Pius IX stwierdził, że tylko Bóg może ocenić serce człowieka, a poza tym nie można stawiać granic Bożemu miłosierdziu. Podkreślił ponadto, że Bóg ofiaruje swą łaskę każdemu, kto stara się żyć w zgodzie ze swoim sumieniem. Prawdę tę zdecydowanie potwierdził Sobór Watykański II: Skoro bowiem za wszystkich umarł Chrystus i skoro ostateczne powołanie człowieka jest rzeczywiście jedno, mianowicie boskie, to musimy uznać, że Duch Święty wszystkim ofiarowuje możliwość dojścia w sposób Bogu wiadomy do uczestnictwa w tej paschalnej tajemnicy (Gaudium et spes, 22). Nie znaczy to jednak, o czym dobitnie przypomina deklaracja „Dominus Iesus”, że możliwe jest zbawienie niejako poza, czy też bez związku z Jezusem Chrystusem. Chrześcijaństwo od dwóch tysięcy lat głosi jednego i jedynego Zbawiciela. Innymi słowy, każde zbawienie, również człowieka nie znającego lub wręcz odrzucającego Chrystusa, jeśli się dokonuje, to zawsze dzięki Jezusowi, nawet jeśli zbawiony nie był tego świadomy. Jeśli odkupienie przyrównalibyśmy do wykupienia od śmierci wiecznej, to z chrześcijańskiego punktu widzenia wykupującym jest w każdym przypadku Jezus Chrystus, nawet jeśli odkupiony (zbawiony) uważałby, że chodzi o kogoś zupełnie innego. Nie jest więc prawdą — podkreśla deklaracja — że Nieskończoność, Absolut, ostateczna Tajemnica Boga miałyby się objawiać ludzkości na różne sposoby i w wielu historycznych postaciach a Jezus z Nazaretu jest jakoby tylko jedną z nich (Dominus Iesus, 9). W innymi dokumencie Kościoła czytamy: Poprzez praktykowanie tego, co jest dobre we własnych tradycjach religijnych i kierując się nakazami swoich sumień członkowie wyznawcy innych religii odpowiadają pozytywnie na wezwanie Boże i otrzymują zbawienie w Jezusie Chrystusie, chociaż nie uznają Go jako swojego Zbawiciela 1.

Pluralistyczna teologia religii, która głosi tymczasem istnienie wielu — obok, a nawet niezależnie od Jezusa Chrystusa — dróg prowadzących do zbawienia, pojawiła się już w latach 50–tych naszego stulecia, ale dopiero w ostatnim dziesięcioleciu nabrała znaczenia dla chrześcijańskiej samoświadomości. Teologia ta jest z jednej strony produktem zachodnich, postmodernistycznych koncepcji filozoficznych, z drugiej zaś wynikiem spotkania z religiami i filozofiami Wschodu, w tym szczególnie Indii. Niektóre z nurtów odwołujących się do postmodernizmu głoszą, że — jak zauważył Jan Paweł II w „Fides et ratio” — epoka pewników minęła bezpowrotnie, a człowiek powinien teraz nauczyć się żyć w sytuacji całkowitego braku sensu, pod znakiem tymczasowości i przemijalności (nr 91). Tego rodzaju koncepcje doprowadziły do sytuacji, którą encyklika opisuje następująco: Uprawniona wielość stanowisk ustąpiła miejsca bezkrytycznemu pluralizmowi, opartemu na założeniu, że wszystkie opinie mają równą wartość: jest to jeden z najbardziej rozpowszechnionych przejawów braku wiary w istnienie prawdy, obserwowanego we współczesnym świecie (Fides et ratio, 5). Temu poglądowi odpowiadają pewne koncepcje życia pochodzące ze Wschodu, które opierają się na założeniu, że prawda objawia się w równej mierze w różnych doktrynach, nawet wzajemnie sprzecznych (tamże).

Deklaracja „Dominus Iesus” nie wskazuje na konkretnych teologów, którzy głoszą budzący wątpliwości pluralizm teologiczny. Dlatego warto odnotować, że sam Prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, kard. J. Ratzinger podczas konferencji 2 w Guadalahara–Meksyku w maju 1996 r., podejmując ten właśnie problem, wskazał na dwóch teologów: amerykańskiego prezbiterianina, J. Hicka 3 i ex–księdza katolickiego, P. Knittera 4. Pierwszy z nich twierdzi — nawiązując do filozofii Kanta — iż nie można dotrzeć do ostatecznej rzeczywistości samej w sobie. Człowiek może ją jedynie widzieć przez różne „okulary”. Jednak to, co widzi, nie jest rzeczywistością taką, jaka ona naprawdę jest w sobie, ale jedynie pewnym jej odbiciem, możliwym do ujęcia przez nasze władze poznawcze. Stąd Hick wyprowadza tezę, która — jak sam utrzymuje — jest „rewolucją kopernikańską” w teologii, że Jezus Chrystus jest jedynie jedną z wielu manifestacji ostatecznej Rzeczywistości w sobie, czyli Boga. Utożsamianie historycznej postaci Jezusa z Nazaretu z Bogiem żyjącym nie może — zdaniem Hicka — być inaczej rozumiane niż swego rodzaju metafora. Chrystus jest zatem tylko figurą — tak jak wielu innych geniuszy religijnych — tego, co Absolutne.

P. Knitter proponuje natomiast syntezę pluralistycznej teologii religii z teologiami wyzwolenia. Głosi on prymat ortopraksji nad ortodoksją, to znaczy właściwego działania nad prawdziwym nauczaniem. Absolutu nie można — jego zdaniem — myśleć lub wyrażać, ale trzeba go urzeczywistniać poprzez działanie. Innymi słowy, nie jest ważne, co o Bogu mówimy, ale to, co w Jego imię czynimy. Budda, Jezus, czy Mahomet — jeśli wierząc w jednego z nich, czynimy dobro, to nasza wiara jest prawdziwa. Narzuca się tu jednak pytanie: Jak można słusznie postępować, skoro nie wiadomo, co jest słuszne? Aby głosić miłość i zbawienia w imię Boga, trzeba wiedzieć, że ten Bóg jest Miłością, która chce zbawić każdego człowieka. Ponadto nie można oddzielić działania Jezusa od jego nauczania i od tego, co mówił sam o sobie. Jeśli Chrystus nie był Synem Bożym, to jego działalność była oszustwem albo — w najlepszym razie — czymś, czego uczniowie nie potrafili właściwie zrozumieć.

Deklaracja „Dominus Iesus” przeciwstawia się relatywistycznej mentalności i — broniąc fundamentów chrześcijańskiego orędzia — stwierdza zdecydowanie, iż należy mocno wierzyć w to, że w tajemnicy Jezusa Chrystusa, wcielonego Syna Bożego, który jest „drogą, prawdą i życiem” (J 14,6), zawarte jest objawienie pełni Bożej prawdy: „Nikt nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić” (Mt 11,27) (nr 5). Jeśli Kościół nie broniłby tej nauki, oznaczałoby to, że godzi się na zrównanie tego, co głosi od 2 tys. lat, np. z nauczaniem członków sekty Moona. Bo skoro raz zgodzimy się na pluralizm religijny w rozumieniu Hicka, to dlaczego mielibyśmy ograniczać go do wielkich religii świata. Współcześni prorocy „tolerancji absolutnej” twierdzą przecież, że w sprawach światopoglądowych każdy ma swoją prawdę: Jan Paweł II ma swoją, przysłowiowy Jan Kowalski też ma swoją, również twórca satanizmu A. Szandor LaVey ma swoją prawdę... I gdyby Jan Kowalski założył jakiś kościół, to — w imię tolerancji — nie można byłoby twierdzić, że nauczanie tego kościoła jest dalsze prawdy, niż nauczanie Kościoła katolickiego.

Nie ma zbawienia poza kościelną kruchtą?!

Nierzetelni komentatorzy deklaracji „Dominus Iesus” ogłosili, że Kościół ogranicza zbawienie do kościelnej kruchty, wysyłając wszystkich, którzy tam nie zaglądają, do piekła. Wszak w deklaracji czytamy, że byłoby sprzeczne z wiarą katolicką postrzeganie Kościoła jako jednej z dróg zbawienia, istniejącej obok innych, to znaczy równolegle do innych religii, które miałyby uzupełniać Kościół, a nawet mieć zasadniczo taką samą wartość (nr 21). Krytycy deklaracji ubolewali jednocześnie, że kard. Ratzinger publikując „takie rzeczy” — rażąco odszedł od ducha Soboru Watykańskiego II. Trudno uznać, że to ubolewanie jest zasadne, skoro to właśnie w dokumentach soborowych czytamy, iż pielgrzymujący Kościół konieczny jest do zbawienia. Chrystus bowiem jest jedynym pośrednikiem i drogą zbawienia, On, co staje się dla nas obecny w Ciele swoim, którym jest Kościół; On to właśnie podkreślając wyraźnie konieczność wiary i chrztu potwierdził równocześnie konieczność Kościoła (Lumen gentium, 14). Sobór Watykański II stwierdził również: Wierzymy, że owa jedyna prawdziwa religia przechowuje się w Kościele katolickim i apostolskim, któremu Pan Jezus powierzył zadanie rozszerzania jej na wszystkich ludzi (Dignitatis humanae, 1). W świetle tych i wielu innych wypowiedzi soborowych, przytaczanych zresztą przez „Dominus Iesus”, mówienie o zatrzymaniu soborowych reform wydaje się być wynikiem niedouczenia, albo złej woli.

Powróćmy jednak do meritum sprawy: Czy rzeczywiście Kościół katolicki uważa, że nie–katolicy pójdą do piekła? Pytanie nie jest bezpodstawne, skoro w historii Kościoła nie brakowało myślenia, którego wybitnym wyrazicielem był np. Fulgencjusz z Ruspe, który około 525 r. pisał: Nie należy wątpić, że nie tylko wszyscy poganie, ale i wszyscy Żydzi, wszyscy heretycy i schizmatycy umierający poza Kościołem katolickim pójdą w ogień wieczny, przygotowany dla szatana i aniołów jego, jeżeli nie połączą się z Kościołem katolickim przed swoją śmiercią 5. Nie wdając się w szczegółowe analizy, trzeba stwierdzić, że tego rodzaju opinie zostały ostatecznie odrzucone przez Kościół. Papieże Leon XIII i Pius X potwierdzili możliwość zbawienia tych ludzi, których nieznajomość religii chrześcijańskiej z różnych powodów jest niepokonalna. W 1949 r. Święte Oficjum potępiło nauczanie jezuity, L. Feeney, który głosił, że ci, którzy nie należą jawnie do Kościoła katolickiego, zostaną potępieni. Watykan podkreślił, iż nie zawsze jest konieczne do zbawienia jurydyczne przynależenie do Kościoła katolickiego. W przypadku niepokonalnej ignorancji, co do natury i misji Kościoła, wystarczy pośrednie pragnienie przynależności do Kościoła; to pragnienie występuje zawsze, gdy człowiek stara się o to, aby jego wola była zgodna z wolą Bożą 6. Nie znaczy to jednak, że odrzucono tezę o konieczności Kościoła do zbawienia. Trzeba bowiem odróżnić jawną przynależność do Kościoła od głębokiego związku, jaki istnieje pomiędzy każdym zbawionym a widzialnym Kościołem. Wiara w ten związek jest konsekwencją wiary w Jezusa Chrystusa jako jedynego Zbawiciela. Jeśli — jak to zostało już powiedziane — zbawienie każdego człowieka jest ściśle związane z misją Jezusa, i jeśli Jezus jest nieodwołalnie Głową Kościoła, to związek z Nim oznacza związek z Kościołem. Każdy zatem zbawiony staje się takim w i poprzez Kościół, nawet jeśli nie zdaje sobie z tego sprawy. Innymi słowy, katolicy wierzą, że jeśli człowiek (również nie–katolik) dostępuje zbawienia, to nie dzieje się to w oderwaniu od misji Kościoła. W tym właśnie sensie mówimy, że poza Kościołem nie ma zbawienia.

Deklaracja „Dominus Iesus” nie ogranicza możliwości zbawienia do metrykalnych członków Kościoła katolickiego, ale podkreśla to, co Sobór Watykański II wyraził następująco: Kościół jest w Chrystusie niejako sakramentem, czyli znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i jedności całego rodzaju ludzkiego (Lumen gentium, 1). Z tej nauki wynika pośrednio, że nie mogliby być zbawieni ludzie, którzy wiedząc, że Kościół założony został przez Boga za pośrednictwem Chrystusa jako konieczny, mimo to nie chcieliby bądź przystąpić do niego, bądź też w nim wytrwać (Lumen gentium, 14). A zatem ktoś, kto w sumieniu nie uważa Kościoła za narzędzie zbawienia, nie przekreśla tym samym swego zbawienia.

Wydawałoby się, że ta nauka Kościoła katolickiego, spotka się z życzliwym przyjęciem ze strony nie–katolików. Przecież jej istotą jest pozostawienie wszystkim otwartej drogi do zbawienia. Tymczasem np. przewodniczący Włoskiego Związku Gmin Żydowskich, Amos Luzzato oświadczył: Nikt nie upoważnił Ratzingera do analizowania mojego zbawienia. Kardynał może wyczyniać wszystkie akrobacje werbalne, na jakie ma ochotę, ale z tego, co mówi, jednoznacznie wynika, że dla Kościoła żydzi nadal są ludźmi do nawracania. Trudno mi zrozumieć złość, jaka przebija z tych słów. Po pierwsze, jeśli jest się członkiem jakiejś religii, to pytanie o los członków innej religii lub niewierzących nie jest dla nikogo obraźliwe; wręcz przeciwnie, może być wyrazem życzliwego zainteresowania i szacunku dla odmiennych przekonań. Po drugie, jeśli wierzę głęboko w jakieś dobro, to chęć dzielenia się nim z innymi jest czymś godnym pochwały. Jeśli wierzę, że oczekiwanym przez naród wybrany Mesjaszem i Zbawicielem jest Jezus Chrystus, to chcę o tym mówić... Nie oznacza to wcale narzucania swoich poglądów, ale prezentowanie ich tak, aby drugi człowiek mógł dokonać wolnego wyboru. Nawrócenie nie oznacza przecież, że ktoś został przeciągnięty lub złamany, ale że w sposób wolny przyjął coś, co w dobrej woli zostało mu zaoferowane. Ponadto wielu członków Kościoła katolickiego jest zapewne zainteresowanych tym, co o ich — jako katolików — zbawieniu myśli wierzący Żyd, muzułmanin lub buddysta. Ewentualną wypowiedź na ten temat przyjęliby na pewno z zainteresowaniem, a jeśli nie zamykałaby przed nimi perspektywy zbawienia, to również z radością.

Dokument „Dominus Iesus” nie ogranicza się jednak do problematyki dialogu międzyreligijnego, ale podejmuje również kwestie ekumeniczne, to znaczy odnoszące się do relacji pomiędzy chrześcijanami różnych wyznań. Wydaje się, że z pastoralnego i „politycznego” punktu widzenia lepiej by było, gdyby ten wątek pominięto. Dlaczego? Otóż deklaracja składa się z 6 rozdziałów, w tym ekumenizmowi poświęcony jest jedynie 4 rozdział, ale w komentarzach i dyskusjach koncentrowano się — nie wiadomo, dlaczego — właśnie na nim. Patetycznie mówiono o ciosie wymierzonym przez Ratzingera w ekumenizm. Gdyby nie 4 rozdział, to deklaracja mogłaby stać się okazją do wyznania przez wszystkich chrześcijan wiary w Jezusa Chrystusa, jedynego Zbawiciela. Niestety, tak się nie stało. Pozostał natomiast pewien niesmak po medialnym hałasie, w który dali się wciągnąć przedstawiciele różnych Kościołów..

Szczególne emocje wzbudził ten fragment deklaracji, w którym m.in. czytamy: Kościół Chrystusowy, pomimo podziału chrześcijan, nadal istnieje w pełni jedynie w Kościele katolickim; [...] „liczne pierwiastki uświęcenia i prawdy znajdują się poza jego organizmem”, to znaczy w Kościołach i kościelnych Wspólnotach, które nie są jeszcze w pełnej wspólnocie z Kościołem katolickim (Dominus Iesus, 16). Z różnych stron padły ciężkie zarzuty, które można sprowadzić do jednego, a mianowicie do tego, że Kościół katolicki dzieli Kościoły chrześcijańskie na lepsze i gorsze, poniża innych, wywyższa siebie samego. I znowu, trudno oprzeć się wrażeniu, że tego rodzaju krytyka opiera się na nieporozumieniu albo po prostu złej woli. Przecież rozwijający się — dzięki Bogu — dialog ekumeniczny nie oznacza udawania, że pomiędzy uczestnikami tego dialogu nie ma różnic. Co więcej, dialog wymaga, aby różnice te traktować poważnie. W przeciwnym razie sam dialog byłby niepoważny. Uczciwość wymaga, aby uznać, że istnieją różne Kościoły chrześcijańskie, ponieważ każdy z nich znajduje w innych jakiś brak w odniesieniu do własnego rozumienia nauki Chrystusa. Np. Kościół katolicki wierzy, że prymat biskupa Rzymu pochodzi z nadania Bożego, ale nie–katolicy tej wiary nie podzielają, a nawet uważają ją za poważne zniekształcenie Ewangelii. Jest oczywiste, że ktoś w tej kwestii się myli, a w konsekwencji jest dalej od tej pełni środków zbawienia, której Chrystus chce dla swojego Kościoła. Katolicy traktowaliby niepoważnie swoją wiarę w Jezusa, jeśliby twierdzili, że co prawda w wielu punktach inni chrześcijanie nie podzielają tej wiary, ale nie ma to wielkiego znaczenia i w gruncie rzeczy wszyscy mają rację. Analogiczne np. luteranie zakpiliby sobie z własnych reformacyjnych korzeni, gdyby stwierdzili, że w gruncie rzeczy nie wiadomo, czy katolicka nauka o sukcesji apostolskiej i prymacie Biskupa Rzymu jest zgodna z Ewangelią, czy też nie, i w związku z tym nikt nie powinien twierdzić, że w tym punkcie jest bliższy woli Chrystusa.

Dialog i wzajemny szacunek nie polega na udawaniu, że wszyscy głoszą w takim samym stopniu rzeczy prawdziwe. Chodzi natomiast o to, by umieć rozmawiać i współpracować z drugim również wtedy, gdy w jakiejś kwestii nie podzielamy jego poglądów, a nawet uważamy je za błędne. To wszystko należy zaś czynić ze świadomością, że — jak naucza Jan Paweł II — każda odkryta prawda jest zawsze tylko etapem drogi ku owej pełnej prawdzie, która zostanie ukazana w ostatecznym objawieniu Bożym (Fides et ratio, 2).

Czy katolicy są lepsi?

W wielu komentarzach deklaracji „Dominus Iesus” zarzucano Watykanowi, że — o czym już wspomnieliśmy — uważa katolików za lepszych w stosunku do innych wyznań i religii. No cóż! Czy rzeczywiście trwanie przy tym, co uważa się za prawdę, musi oznaczać wywyższanie siebie i pogardzanie innymi?! Popatrzmy na Jezusa głoszącego swoją trudną naukę z takim przekonaniem, że wielu zarzucało mu bluźnierstwo lub szaleństwo. Chrystus odwoływał się zawsze do ludzkiej wolności, a kiedy nawet używał mocnych słów (np. w stosunku do faryzeuszy i uczonych w Piśmie), to nigdy nie czynił tego z pogardą do kogokolwiek. Co więcej, sam doznawał pogardy i zawiści, a ostatecznie umarł na krzyżu, na którym modlił się za swoich oprawców. To prawda, że nam, współczesnym chrześcijanom wciąż daleko do Chrystusowej postawy, ale ten, kto choć trochę zrozumiał Ewangelię, nigdy nie będzie uważał się za lepszego od członków innych religii. Będzie się natomiast czuł obdarowany łaską wiary, a takie doświadczenie wyklucza pychę. Któż będzie się wyróżniał? Cóż masz, czego byś nie otrzymał? A jeśliś otrzymał, to czemu się chełpisz, tak jakbyś nie otrzymał (1 Kor 4,7) — pyta św. Paweł. W naszych czasach Jan Paweł II zdecydowanie wyznaje przed światem wiarę Kościoła katolickiego, ale czyni to w taki sposób, że nie dzieli ludzi na lepszych i gorszych; wręcz przeciwnie, jest głosicielem i obrońcą fundamentalnej godności każdego człowieka.

Wiara Kościoła katolickiego wyraża się na różne sposoby: w liturgii, modlitwie, sakramentach, dogmatach, konkretnym życiu wspólnot wierzących... Ostatecznym jednak kryterium jest miłość. Paweł Apostoł przypomina wszystkim: Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką możliwą wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym (1 Kor 13,2). Z tego punktu widzenia, nie–katolik czy też nie–chrześcijanin może być bliżej Ewangelii, Jezusa i Kościoła Chrystusowego niż katolik wyznający swą wiarę jedynie werbalnie. Pismo święte przestrzega przed tzw. martwą wiarą: Wierzysz, że jest jeden Bóg? Słusznie czynisz — lecz także i złe duchy wierzą i drżą. Chcesz zaś zrozumieć, nierozumny człowieku, że wiara bez uczynków jest bezowocna? (Jk 2,19–20).

Deklaracja „Dominus Iesus” podkreśla, że nie ma żadnej sprzeczności pomiędzy traktowaniem partnera dialogu jako równego (czyli ani lepszego, ani gorszego), a obroną podstaw swojej wiary. Równość, będąca podstawą dialogu, dotyczy równej godności osobistej partnerów, nie zaś treści doktrynalnych, ani tym bardziej Jezusa Chrystusa [...] w odniesieniu do założycieli innych religii (Dominus Iesus, 22). Jeśli ktoś jest rzeczywiście przekonany, że coś jest prawdą, to powinien to otwarcie głosić, a nie — w imię absurdalnie rozumianej równości i tolerancji — udawać przed sobą i innymi, że tak nie jest. Trwanie w Kościele z wiarą, że jedyny Zbawiciel właśnie temu Kościołowi dał pełnię środków zbawczych, wiąże się oczywiście ze świadomością bycia uprzywilejowanym: skoro dano mi więcej niż innym środków zbawczych, to moja sytuacja jest korzystniejsza. Deklaracja przestrzega jednak cytując Sobór Watykański II: Wszyscy synowie Kościoła pamiętać winni o tym, że swój uprzywilejowany stan zawdzięczają nie własnym zasługom, lecz szczególnej łasce Chrystusa; jeśli zaś z łaską tą nie współdziałają myślą, słowem i uczynkiem, nie tylko zbawieni nie będą, ale surowiej jeszcze będą sądzeni (Lumen gentium, 14).

Jednym z aspektów prawdy jest autentyczność. Teolog katolicki może doskonale znać zasady wiary i w tym sensie być blisko prawdy, a jednocześnie jego życie może być nieautentyczne, fałszywe... Taka egzystencjalna, wewnętrzna nieprawda grozi zresztą każdemu wierzącemu, w tym każdemu katolikowi. Dlatego — trwając w przypomnianej nam przez „Dominus Iesus” wierze Kościoła — warto czasem zajrzeć do „Naśladowania Chrystusa”, w którym m.in. czytamy: Nawet gdybyś wiedział, że ktoś jawnie grzeszy lub popełnia ciężkie przestępstwo, nie powinieneś samego siebie oceniać za lepszego. Nie wiesz bowiem, jak długo potrafisz się utrzymać w dobrem. Wszyscy jesteśmy słabi, lecz ty uważaj, że nie ma słabszego od ciebie 7.

O. Dariusz Kowalczyk SJ

 

Artykuł ukazał się w „Przeglądze Powszechnym” nr 11/2000.

1 Papieska Rada ds. Dialogu Międzyreligijnego i Kongregacja Ewangelizacji Narodów, Instr. Dialogo e annuncio, 29.
2 Zob. J. Ratzinger, La fede e la teologia ai giorni nostri, w: L’Osservatore Romano, 27 X 1996.
3 Zob. J. Hick, An Interpretation of Religion. Human Responses to Transcendent, London 1989.
4 Zob. P. Knitter, No Other Name! A Critical Survey of Christian Attitudes towards the World Religions, New York 1985.
5 Cyt. za J. Kracik, Święty Kościół grzesznych ludzi, Kraków 1998, s. 249.
6 Międzynarodowa Komisja Teologiczna, Chrześcijaństwo i religie, 66. Na ten dokument warto zwrócić uwagę, gdyż deklaracja „Dominus Iesus” jest — w pewnym stopniu — jego kontynuacją.
7 Tomasz B Kempis, Naśladowanie Chrystusa, Kraków 1999, s. 17.

Deklarację „Dominus Iesus” można znaleźć pod adresem: http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WR/kongregacje/kdwiary/dominus_iesus.html

 

 

na początek strony
© 1996–2000 Mateusz